Azerbejdżan to kolejny autorytarny reżim, który wykorzystuje sport, by poudawać normalny kraj. Pływa w ropie i gazie, a obywateli nie pyta, czy są ważniejsze potrzeby, więc stać go na wylanie 8 mld euro na organizację czerwcowych Europejskich Igrzysk Olimpijskich. Imprezy dotąd nieistniejącej, wymyślonej prawdopodobnie z powodu dostępnych funduszy do wzięcia, ignorowanej przez mnóstwo czołowych sportowców. W Baku wystąpią głównie drugorzędni.
Za pieniądze brutalnego dyktatora Ilhama Alijewa swoją reprezentację wysyła tam Polski Komitet Olimpijski (333-osobową) oraz działacze z 49 innych państw. To już codzienność współczesnego sportu, przeżartego bezrefleksyjną komercją i zasłaniającego się „nie wtrącaniem się w politykę”. Czyli ideą słuszną, acz niekiedy absurdalnie szeroko pojętą. Futbolowy mundial oddaliśmy nawet Katarowi – nie tylko łamiącemu prawa człowieka, ale pozbawionemu jeszcze jakichkolwiek piłkarskich tradycji.
Helsińska Fundacja Praw Człowieka chciała podczas planowanego z okazji azerskiej imprezy Pikniku Olimpijskiego zorganizować stoisko informujące o bezwzględnych poczynaniach Alijewa, który zlikwidował wolne media i niezawisłość sądów, a przed igrzyskami uwięził 80 osób walczących o prawa człowieka. PKOl się nie zgodził. Nie zgodził się, choć Fundacja nie nawołuje do bojkotu ani innych spektakularnych gestów, lecz prosi o minimum. Szansę uświadomienia sportowców, gdzie jadą.
Jak niewiele oni wiedzą, przekonaliśmy się – znów! – po wizycie wybitnego siatkarza Mariusza Wlazłego w Katarze. Rozegrał tam pokazowe mecze, a po powrocie zauroczony komplementował gospodarzy. Zwłaszcza luz, z jakim podchodzą do sportu.
Niczego nie zatajał, on pewnie nie wie, że bawił się w kraju imigranckich niewolników, którzy usługują mniejszości miejscowych paniczów. Że przy budowie stadionów i hal giną tam setki haniebnie traktowanych robotników. I trudno zgłaszać do niego pretensje, nie każdy musi orientować się w sprawach międzynarodowych.
Stojący nad nimi działacze powinni się orientować. Rozumiem, że nie cuchnie im żaden szmal, ale tego szmalu im nie ubędzie, jeśli pozwolą sportowcom wiedzieć przynajmniej tyle, że o medale walczą w arenach będących fasadą ponurego świata, którego władcy traktują ich jak trofea.