Szalony rok polskich siatkarzy

Polacy rozpoczynają sezon. Morderczy, pełen zagadek, z potwornie trudnym do osiągnięcia celem – awansem na turniej olimpijski. Dziś i jutro podejmą w Gdańsku Rosję.

Jesienią Polacy wygrali mundial, więc pewność siebie powinna ich napędzać w każdym meczu, niezależnie od klasy przeciwnika. Ale nie sposób zapomnieć, że złota drużyna nazajutrz po finale przestała istnieć.

Porzucił ją najwybitniejszy zawodnik ofensywny Mariusz Wlazły. I najwybitniejszy zawodnik defensywny Michał Winiarski. I jeden z najwybitniejszych rozgrywających świata minionej dekady Paweł Zagumny. A po wycieńczającym sezonie ligowym okazało się, że przynajmniej w pierwszej fazie sezonu opuści reprezentację także jej nowy kapitan, wybrany do szóstki gwiazd mundialu Karol Kłos – wysiadły mu kolana.

A przecież wstrząsy objęły każdą część boiska. Trwa wydobywanie atakującego z Bartosza Kurka, który od wieczności uwijał się jako przyjmujący; jego zmiennikiem został Jakub Jarosz, na mundialu nieobecny. Rozgrywającego Fabiana Drzyzgę będzie wspierał Grzegorz Łomacz, niespełna 28-latek z epizodami reprezentacyjnymi, uzmysławiający, że na tej pozycji w polskiej siatkówce jest najbiedniej. Pojawią się też kompletni debiutanci, jak Bartosz Bednorz czy (później, na razie też liże rany po walkach ligowych) Aleksander Śliwka. Gdziekolwiek spojrzeć, widać dynamikę zmian wręcz rewolucyjną.

Ze startującą dziś Ligą Światową od dawna mamy nierozwiązywalny dylemat – traktowanie jej inaczej niż ćwiczebnie byłoby ryzykanctwem, a zarazem nie wypada ostentacyjnie lekceważyć rozgrywek, które uwielbiają kibice. I jest prestiżowa zwłaszcza w takim roku jak bieżący, gdy żadnych innych znaczących imprez Polacy nie organizują.

Naturalnie nie tylko my umieszczamy LŚ na dole hierarchii zadań. Rosjanie przybyli do Gdańska bez kilku gwiazd – od 218-centymetrowego środkowego Muserskiego, przez rozgrywającego Grankina i atakującego Pawłowa, po 40-letniego przyjmującego Tietiuchina – bo skupiają się na Europejskich Igrzyskach w Baku. I zanosi się na to, że w bardzo silnie obsadzonej grupie LŚ, która mieści jeszcze rewelacyjny w ubiegłym sezonie Iran oraz USA, wszyscy będą groźni dla wszystkich. Jak w poprzedniej edycji, gdy ostatnią w tabeli Polskę dzieliły od lidera Włoch… dwa punkty.

Jeśli sezon ma się zakończyć sukcesem, musimy ostatecznie udowodnić światu, że jesteśmy potężni nie potęgą pojedynczych pokoleń – ’77 symbolizowane przez Zagumnego czy Gruszkę, ’83 ucieleśniane przez Wlazłego i Winiarskiego – lecz potęgą masową, która utratę nawet kilku wybitnych solistów przeżyje stosunkowo bezboleśnie. Powodów do śmiałego spoglądania w przyszłość jest mnóstwo. Jeśli zliczymy wszystkie medale, które nasi seniorzy i juniorzy, nasze reprezentacje i nasze kluby zdobyły w XXI wieku, to usypiemy stos 34 krążków. Fenomen w naszym sporcie absolutnie osobny. W bieżącym roku mistrzostwo Europy zdobyli kadeci, a w turnieju finałowym Ligi Mistrzów podziwialiśmy dwóch polskich przedstawicieli.

Dlatego trener Stéphane Antiga powtarza, że awans olimpijski chce wywalczyć już podczas wrześniowego Pucharu Świata w Japonii. To plan bardzo ambitny, godny triumfatorów mundialu, bo do Rio zakwalifikują się tylko dwie z 12 drużyn, które będą się tłukły w imprezie uchodzącej niekiedy za najbardziej wyczerpującą w całej siatkówce. Każdy gra tam z każdym, w 14 dni trzeba wytrzymać 11 meczów, uczestniczą wszyscy najlepsi (tym razem bez Brazylii, gospodarza igrzysk). Słono płaci się tam za najdrobniejszy błąd.

Gdyby Polakom się nie powiodło, napięcie wzrośnie, a zaproszenie na olimpiadę stanie się dobrem jeszcze bardziej ekskluzywnym, trudno dostępnym zwłaszcza na naszym kontynencie.

W październiku zostaną rozegrane mistrzostwa Europy – cel sam w sobie, na igrzyska tamtędy nie wpuszczają. A w styczniu – europejski turniej kwalifikacyjny do Rio. Wystartuje osiem najwyżej sklasyfikowanych reprezentacji, awans znów uzyska tylko najlepsza. Druga i trzecia pozycja gwarantują zaledwie przepustkę do zawodów ostatniej szansy, interkontynentalnych eliminacji zaplanowanych na maj 2016 r.

Słowem, po regulaminowych zmianach Europa jest pewna ledwie jednego miejsca na igrzyskach (maksymalnie może ich zagarnąć pięć). Im później Polacy zdołają zatem osiągnąć cel, tym bardziej szalony przeżyją rok – z powiększoną niedawno ligą rozrywaną przez wypady reprezentacyjne, wycieńczający fizycznie i psychicznie, intensywniejszy niż jakikolwiek rozegrany w przeszłości. Kalendarz ściskający za gardło, niedający szans na swobodny oddech.

Na szczęście Polacy przywykli już do wygrywania seryjnego, niemal każdy sezon – dzięki reprezentacji lub klubom – utwierdza ich w przekonaniu, że należą do światowego szczytu. I złote medale zakładali wtedy – patrz ME 2009 czy MŚ 2014 – gdy wobec wyrw w kadrze wydawali się skazani na porażkę. Pozostała im już tylko jedna niewypełniona misja, ostatnie trofeum, na które czekamy od dekad. Olimpijski medal.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s