Po halach od zawsze krąży legenda o niezmierzonym potencjale Rosjan, którym wystarczy w dowolnym momencie zapuścić się w tundrę, żeby odkryć kolejnego siatkarskiego „niedźwiedzia”. Onieśmielającego już na pierwszy rzut oka, bo monumentalną sylwetką zasłaniającego słońce. Urodzonego, by królować wysoko nad siatką. Stąd właśnie bierze się przyrodnicza metaforyka – rosyjski kolos to sportowe zwierzę, atletyczne zjawisko gdzie indziej niezwykle rzadkie. Stąd też przeświadczenie, że Rosjanie, choć medale kolekcjonują, to swoich możliwości w pełni nie wykorzystują. Bo zbyt rzadko biorą złoto.
Ich potęgę widać przede wszystkim na pozycji środkowego. W czwartkowy wieczór, gdy przegrywali w Gdańsku 0:3, brakowało im najjaśniejszej obecnie gwiazdy, mierzącego 218 cm Dimitrija Muserskiego. Wcześniej na środku panował 217-centrymetrowy Aleksiej Kazakow. A jeszcze wcześniej – 215-centymetrowy Stanisław Diniejkin. Wymieniliśmy najsławniejszych, wszyscy współtworzyli mit rosyjskiego bloku nie do skruszenia. I świat zazwyczaj już przy pierwszym zderzeniu z ich wyciągniętymi dłońmi bladł z wrażenia.
Oni przebierają w wielkoludach, w innych czołowych reprezentacjach – Francja, Włochy – blokiem kierują nierzadko ledwie dwumetrowcy. Niżsi, lecz piekielni szybcy, sprężyści w ruchach i nienaganni technicznie. Wystarczy przypomnieć sobie wybitnego Luigiego Mastrangelo (204 cm).
Czwartkowy popis Mateusza Bieńka, 21-letniego absolutnego debiutanta, uzmysłowił nam, że Polska wyrasta na czołowy uniwersytet dla środkowych. Kłopoczemy się czasami z wyborem atakującego, rozglądamy za rezerwowym rozgrywającym, nie zawsze staje przyjmujących. Ale na środku siatki – obłędne bogactwo. Być może zagrażające liderom ze wschodu.
To był debiut w stylu rosyjskim. Na boisku wskoczył 210-centrymetrowy dryblas znany dotychczas tylko lokalnie (objawił się ligowo w Effectorze Kielce), żadnym gestem nie zdradził tremy, rywale mogli się głowić, kim jest ów tajemniczy, który rzuca na nich cień na środku siatki. Czyli w ich strefie wpływów. My zresztą też dopiero po meczu dowiadywaliśmy się, że niespodziewany bohater wieczoru ma nietypową przeszłość – najpierw cztery lata ćwiczył w klubie piłkę nożną (bramkarz, potem wysunął się do obrony), potem dwa lata trenował boks, by siatkówką zająć się dopiero w 16. roku życia. – Pchał mnie do niej tata, który sam ją uprawiał. Uległem trochę dla świętego spokoju – opowiadał Bieniek. To oznacza, że jest wszechstronnie sprawny – na jego pozycji bezcenne – a zarazem uświadamia, że techniki bloku czy ataku uczy się ledwie pięć lat.
I na razie pozostaje tylko – aż? – wspaniałym talentem, ale spójrzmy, przy kim będzie dojrzewał. Gdyby trener Stéphane Antiga wybierał dziś podstawowy skład, postawiłby zapewne na Piotra Nowakowskiego (206 cm, w dream teamie marcowego turnieju finałowego Ligi Mistrzów!) oraz Karola Kłosa (201 cm, w dream teamie jesiennego mundialu!), w kadrze trzyma też Marcina Możdżonka (211 cm). Dwaj ostatni to obecny i były kapitan reprezentacji, co również oddaje ich szczególny status. Środkowi opaski noszą rzadko – przebywają na boisku krócej niż rozgrywający (naturalny lider), atakujący czy przyjmujący, ich pozycja uchodzi za nie tak newralgiczną jak wymienione. A cały kwartet prezentuje się niezwykle różnorodnie, łączy typy rosyjskie (Możdżonek) z francusko-włoskim (Kłos).
Wszyscy poza Możdżonkiem są młodzi lub nieprzyzwoicie młodzi, na środku siatki żyjemy luksusowo od lat. W czwartek to bogactwo zostało uświetnione meczem symbolem – wybrany na jego MVP środkowy fundamentalnie zasłużył się dla wygranej wręcz historycznej. Choć Polacy od dawna biją Rosję regularnie, zwłaszcza w najważniejszych momentach, to w XXI wieku nigdy nie pokonali jej tak do wysoko. Kiedy jedyny raz zwyciężali do zera – 12 lat temu – sety były zacięte, a teraz rywale uciułali marniutkie 53 punkty.
W dzisiejszym rewanżu postawili już twardy opór i ulegli dopiero po rozpalającym emocje tie-breaku, ale nasi ostatecznie odnieśli 16 zwycięstwo w 17 ostatnich meczach. I zanosi się, że Rosjanie mogą już wkrótce zacząć truchleć na widok polskich siatkarzy, jak Polacy truchleją na wynik angielskich piłkarzy.