Mimo aresztowań i oskarżeń o łapówkarstwo tłumu jego współpracowników z FIFA Szwajcar Sepp Blatter utrzymał władzę w światowej piłce nożnej. Trzyma ją od 1998 r., a jeśli liczyć czas pełnienia funkcji sekretarza generalnego – od 1981 r. Prezesurę przejął przed 17 laty od Brazylijczyka João Havelange’a, który panował ćwierć wieku. Honorowym szefem pozostał nawet po udowodnieniu mu korupcji.
Ta tradycja wielkich organizacji sportowych przypomina bezkrwawe dyktatury. Światową siatkówką przez 24 lata rządził Ruben Acosta. Dopiero po jego dymisji zniesiono przepis uprawniający prezesa i jego współpracowników do 10-proc. prowizji od wszystkich kontraktów sponsorskich i telewizyjnych podpisywanych przez FIVB. Europejskiej siatkówce od 15 lat przewodzi André Meyer.
Ci prezesi pochodzą odpowiednio z Meksyku i Luksemburga, czyli krajów ze śladowymi siatkarskimi tradycjami. Ale to nieistotne – wybitny działacz sportowy ma być przede wszystkim uwodzicielskim populistą, zdolnym przekupić obietnicami wyborczy plankton. Władzę daje mu bowiem demokracja – przedstawiciel kraju zasłużonego dla dyscypliny dysponuje jednym głosem, podobnie jak przedstawiciel wysepki na Pacyfiku, której nie stać na zbudowanie boiska. Dlatego np. w FIFA można mieć przeciw sobie państwa, które wypracowują 95 proc. globalnego przychodu piłki nożnej, a mimo to wygrać wybory z miażdżącą przewagą.
Technologia zwyciężania jest prosta jak słupek bramki. Dzielimy się z biedotą wielomiliardowymi zyskami z imprez i rozdajemy tzw. fundusze rozwojowe, a potem nas nie obchodzi, kto je przytulił. Kupujemy dozgonną wdzięczność prezesów, którzy bez przelewów z centrali mieliby biurka w barakach bez prądu. Oni są doskonale obojętni na korupcyjne afery, to dla nich zwykły element krajobrazu.
Mundiale w 2018 i 2022 r. Rosjanie dostali za łapówki? Wielu działaczy zarzuca to samo RPA (2010) czy Niemcom (2006) oskarżonym właśnie przez szefa kongijskiego futbolu. Ba, gdyby wysondować ludzi obytych w kręgach piłkarskiej władzy, być może doszlibyśmy do wniosku, że od ostatnich „czystych” mistrzostw minął szmat czasu. Może odbyły się w 1986 r., gdy Meksyk, gospodarz awaryjny, zastąpił przygniecioną kryzysem Kolumbię.
Światowym hokejem Szwajcar René Fasel kieruje od 21 lat. Lekkoatletyką – od 16 lat Senegalczyk Lamine Diack, który zastąpił Primo Nebiolo trzymającego władzę przez 18 lat – do śmierci. Listę można ciągnąć, aż uświadomimy sobie jeszcze jedną regułę: otóż aż 45 międzynarodowych federacji, w tym niemal wszystkie najznaczniejsze, ulokowało siedziby w Szwajcarii. To miejsce idealne z powodu neutralności, stabilności, bezpieczeństwa, oświeconego, wielojęzycznego społeczeństwa czy ważnej dla oficjeli jakości życia, ale zwłaszcza ze względu na przyjazne podatki i prawo.
FIFA, MKOl i ich krewni to stowarzyszenia non profit. Nie muszą ujawniać żadnych dokumentów finansowych i nie podlegają większości szwajcarskich mechanizmów antyłapówkarskich. Jeśli działacze nie wciągną w korupcję urzędników państwowych, grozi im w najgorszym razie oskarżenie o „nieuczciwą konkurencję”. A jeśli zostaną skazani, mogą pójść na układ – zwracają pieniądze w zamian za uniknięcie kary czy wręcz zatajenie wyroku. Gdy wspomnianemu Havelange’owi i jego zięciowi Ricardo Teixeirze (rządził futbolem w Brazylii 23 lata) udowodniono wzięcie kilkudziesięciu milionów dolarów łapówek od marketingowej agencji ISL, tamtejsze gazety dwa lata walczyły w sądzie o zezwolenie na ujawnienie ich nazwisk ze względu na ważny interes publiczny.
Wyrozumiałość opłaca się Szwajcarii. Według lozańskich naukowców międzynarodowe federacje przyciągają 32 tys. podróży służbowych rocznie i zasilają krajową gospodarkę 1,07 mld franków rocznie. Jedyna nadzieja w narastającej na szczytach polityki debacie na temat szkód, jakie skandale wokół sportu wyrządzają wizerunkowi kraju. Czy Szwajcarzy wyliczą, że straty przewyższają zyski?