Czy liga angielska zastąpi Ligę Mistrzów

Premier League, liga angielska

Tytułowe pytanie może zabrzmieć absurdalnie, na kontynencie od kilku lat panują Barcelona, Real Madryt czy Bayern, a liga angielska osuwa się w rankingu UEFA – jeśli mierzyć jej siłę osiągnięciami w europejskich pucharach, popadła raczej w kryzys. Ale to pytanie postawić zdecydowanie warto.

Stałych czytelników bloga „A jednak się kręci” zaskoczy, że zadaję je akurat ja, czyli autor nieustannie podkreślający wyższość hiszpańskiej Primera Division i dostrzegający ją nie tylko w wynikach, lecz najzwyczajniej na boisku. W poprzednim sezonie niemal wszystkie hiszpańskie hity mnie porwały (natężeniem emocji, intensywnością gry, jakością techniczną etc), natomiast niemal wszystkie angielskie hity – wynudziły. I na razie nie ma śladowych wątpliwości, że tam, gdzie rozkwitają drużyny o uroku Atlético Madryt czy Sevilli, grają w piłkę najlepiej na świecie.

Kiedy jednak w ubiegły weekend w barwach Crystal Palace zobaczyłem Yohana Cabaye’a, po raz pierwszy pomyślałem, że miażdżąca – i wciąż rosnąca! – przewaga finansowa ligi angielskiej nad resztą świata musi wreszcie zamienić się w przewagę sportową. Może nie aż tak miażdżącą, ale przewagę. A potem jeszcze się w swoim podejrzeniu utwierdziłem. Gdy ujrzałem, jak rozdryblowany ekwadorski skrzydłowy Jefferson Montero wkręca w murawę Branislava Ivanovicia. Gdy podziwiałem całą Swansea, z rządzącym w środku pola Jonjo Shelveyem czy niezmordowanym napastnikiem Bafétimbim Gomisem, przeciwstawiającą się Chelsea. I gdy jeszcze raz zrekapitulowałem sobie, co dzieje się na rynku transferowym.

Na przykład sprawa wspomnianego Cabaye’a – piłkarz Paris Saint Germain, hegemona we Francji i stałego uczestnika wiosennych rund LM, podpisuje kontrakt z dziesiątym  klubem Premier League, który gwarantuje mu 100 tys. funtów tygodniowo, czyli około 7 mln euro. We włoskiej Serie A byłaby to dziś najwyższa pensja, tyle nie zarabia nikt nawet w Juventusie, finaliście ostatniej edycji Champions League.

André Ayew ucieka z Olympique Marsylia – w lidze francuskiej również potentata – do Swansea, czyli ósmej drużyny Premier League.

Dimitri Payet ucieka z tejże Marsylii do West Ham, czyli dwunastej drużyny Premier League, w której wylądował właśnie Angelo Ogbonna – reprezentant Włoch, dotąd broniący barw Juventusu Turyn.

Georginio Wijnaldum – reprezentant Holandii, brązowej medalistki ostatnich mundialu – zamienia PSV Eindhoven, czyli mistrza kraju i uczestnika Champions League, na ledwie piętnaste (!) w minionym sezonie ligi angielskiej Newcastle. Koszt: 20 mln euro.

A Xherdan Shaqiri, który właśnie wylądował w Stoke? Owszem, nie wyszło mu w Bayernie Monachium ani Interze Mediolan, ale czy to gracz niedorastający do poziomu europejskich pucharów?! On, który w Basel zdawał się talentem wprost zjawiskowym?

Słowem, z każdym tygodniem przybywa piłkarzy, którzy powinni kopać w Lidze Mistrzów lub jej przyległościach, lecz dobrowolnie skazują się na wygnanie w rozgrywkach wyłącznie lokalnych. Ba, niektórzy skończą nieopodal strefy spadkowej lub jeszcze niżej – ktoś spaść przecież musi. Przeżył to już m.in. Gary Medel, chilijski mistrz Ameryki Południowej, który dwa lata temu zamienił Sevillę na Cardiff i zajął w lidze angielskiej… ostatnie miejsce.

Paradoks polega na tym, że wraz z rosnącym poziomem całych rozgrywek wcale nie muszą poprawić się wyniki w LM – niewykluczone, że wyspiarscy potentaci wciąż nie będą w stanie rywalizować na rynku transferowym z Barceloną czy Realem. Tyle że poważna pod względem finansowym konkurencja sprowadza się do kilku plamek na mapie, poza Katalonią i Madrytem znajdziemy ją co najwyżej w Monachium czy skąpanym w katarskiej mamonie Paryżu. A gargantuiczna biznesowa przewaga Anglików nadal pęcznieje w nieprawdopodobnym tempie. W 2001 roku Premier League wzięła za prawa do transmisji telewizyjnych (sprzedawane w trzysezonowych pakietach) 1,7 mld euro, w 2010 r. – 2,5 mld, a w 2015 r. – 7,4 mld. Podejrzewam zresztą, że jej globalną popularność napędza nie tylko skuteczny marketing i poziom rozgrywek, ale także naturalna przewaga języka angielskiego – im intensywniej możesz śledzić codzienne życie klubu, tym bardziej się wciągasz, a żeby śledzić, trzeba rozumieć. Dlatego już teraz zdegradowane z ligi angielskiej, ostatnie w tabeli Queens Park Rangers wyciągnęło z transmisji więcej (91,5 mln euro) niż najpotężniejszy w Bundeslidze Bayern (74 mln).

Skutki widzimy w corocznych publikacjach agencji Deloitte, klasyfikującej najbogatsze kluby na kontynencie. Przedstawiciele ligi angielskiej zagarnęły już 14 z 30 miejsc w rankingu Football Money League. Tuż pod Juventusem, czyli absolutnym hegemonem we włoskiej Serie A, skrada się w tabeli Tottenham, który ledwie raz w historii potrafił awansować do LM. Tuż pod fenomenalnym od kilku lat Atlético Madryt jest Newcastle, które w rozgrywkach krajowych finiszowało ostatnio na miejscach 15., 10 i 16. W elicie bogaczy mieści się nawet przeraźliwie przeciętny Sunderland, który do europejskich pucharów zajrzał tylko raz (40 lat temu), a odkąd osiem lat temu awansował do najwyższej ligi, zajmował w rozgrywkach pozycje 16., 14., 17., 13., 10., 13., 16. oraz 15. Wypracowuje tyle dochodów ile Benfica, ostatnio dwukrotna z rzędu mistrzyni Portugalii i dwukrotna finalistka Ligi Europejskiej. Co zwiastuje dylematy kolejnych klasowych piłkarzy: zostać w Lizbonie, walczyć tam o trofea i czerpać satysfakcję z występów w pucharach, czy za wyższą pensję leżeć w dołach tabeli Premier League.

Wiem, masę pieniędzy można wydać głupio – wyspiarze niejednokrotnie tego dowiedli. Wiem, od nich żąda się więcej, dlatego Augsburg wyłudzi od Chelsea ponad 25-30 mln euro za Babę Rahmana, czyli przebije dziesięciokrotnie (!) swój dotychczasowy rekordowy zysk z transferu. Wiem, inflację napędza wewnętrzna szarpanina o wąską grupkę angielskich piłkarzy na przyzwoitym poziomie, popyt znacznie przewyższa tu podaż. Jeśli jednak przyjmiemy niezbyt ryzykowne założenie, że piłkarze – a także trenerzy, specjaliści od przygotowania fizycznego etc – przy wyborze pracodawcy kierują się zasadniczo wysokością kontraktu (u nas obowiązuje eufemizm o „korzystniejszych warunkach”), to drenaż innych lig z pracowników o najwyższych kompetencjach będzie postępował. A jeśli tak, to dlaczego miałby się nie przełożyć na poziom rozgrywek? Przez klimat w Anglii? Niesprzyjające położenie geograficzne? Wrogie knowania reptilian albo Latającego Potwora Spaghetti?

Polscy kibice pasjami wykłócają się o wyższość jednej ligi zagranicznej nad drugą, zjawisko doskonale znam choćby z forum swojego bloga. I zwolennicy angielskiej od dawna argumentują, że jest ona najbardziej wymagająca i wyniszczająca dla organizmu, więc jej przedstawicielom brakuje wiosną pary, by wytrzymać jeszcze rywalizację w Lidze Mistrzów. Ewentualnie jej przedstawiciele międzynarodowe rozgrywki ignorują – gdy uczestniczą w mniej prestiżowej Lidze Europejskiej. Teza nieweryfikowalna, więc nigdy nie traktowałem jej poważnie, ale nadciąga moment, w którym stanie się przynajmniej warta namysłu. Jeśli za zajęcie 17., najniższego dającego utrzymanie miejsca w Premier League, jej władze wypłaciły przed chwilą Aston Villi 96 mln euro, a UEFA za triumf w LE oferuje 14 mln – powtarzam, ta różnica się jeszcze zwiększy! – to priorytety przestają być oczywiste. Zwłaszcza we współczesnym futbolu, zdominowanym przez myślenie biznesowe. Zwyciężanie w Lidze Mistrzów wciąż daje prestiż i sportową chwałę, to fetysz prezesów, trenerów i piłkarzy. Ale jej brzydsza siostra?

Sojusznika w nierównej walce z Anglikami – czy raczej „Anglikami”, wyspiarze importują już nawet murawę – rywale z kontynentu mogą znaleźć na razie tylko w samych Anglikach, którzy chcą zmusić swoje kluby do wytężonego szkolenia młodzieży, więc wciskają im do szatni coraz więcej wychowanków. Niebawem każdy ligowiec będzie miał ich co najmniej 12 w 25-osobowej kadrze. To chyba największa (jedyna?) nadzieja konkurentów z innych krajów, korzystających z bardziej liberalnych przepisów – im bardziej wyspiarze są mistrzami świata w zarabianiu, tym słabszych edukują piłkarzy.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s