Olimpijska mordęga

11 meczów w 16 dni. Jeśli polscy siatkarze nie tylko przetrwają, ale jeszcze zajmą pierwsze lub drugie miejsce w rozpoczynającym się we wtorek Pucharze Świata, zagrają na igrzyskach w Rio.

To wyzwanie ekstremalne, turniej o kształcie niespotykanym w grach drużynowych. Żadnych podziałów na grupy, awansów z rundy do rundy, finałów. 12 reprezentacji, każda naparza się z każdą, wszystkie klasyfikujemy w jednej ligowej tabeli. Naturalnie w tabeli nieklasycznej, siatkarscy działacze banału nienawidzą – wyżej znajdą się nie ci, którzy zdobędą najwięcej punktów, lecz ci, którzy odniosą najwięcej zwycięstw.

Będą też podróże, Polacy zagrają w Hamamatsu, Toyamie i Tokio. Te wszystkie okoliczności sprawiają, że PŚ uchodzi za najbardziej wycieńczającą imprezę w siatkówce, której uczestnicy są świadomi, że bez rannych się nie obędzie, każdy poniesie jakieś straty. A zarazem wszyscy traktują ją bardzo poważnie. Z oczywistych względów. Zaproszenia na igrzyska nie dostają ani medaliści mundialu, ani medaliści mistrzostw kontynentu, pierwszą szansą na awans jest dopiero PŚ. Następną – kwalifikacje kontynentalne. Ostatnią – kwalifikacje interkontynentalne, zaplanowane na maj przyszłego roku.

Gdyby zatem Polakom miało się w Japonii nie powieść, w ich interesie leży sukces rywali z Europy. Awans Rosjan i Włochów do Rio sprawiłby, że siatkarze Stepháne’a Antigi nie zderzyliby z nimi ponownie w styczniowych kwalifikacjach kontynentalnych w Berlinie. Tam może być jeszcze bardziej niebezpiecznie niż w PŚ, bo nie przyjedzie nikt słaby na poziomie Tunezji czy Wenezueli – o jedno miejsce na igrzyskach powalczy osiem najwyżej sklasyfikowanych w rankingu FIVB reprezentacji europejskich. To dlatego trenerzy wzdychają, że więcej wysiłku kosztuje zdobycie olimpijskiego awansu niż potem olimpijskiego medalu.

Dla Antigi hierarchia tegorocznych imprez była jasna już przed sezonem. Wszystko zostało podporządkowane PŚ, a w Japonii siatkarze wylądowali już 10 dni przed inauguracją z Tunezją, by nie ryzykować, że ktokolwiek na boisku odczuje skutki zmiany strefy czasowej. – Właściwie wszędzie można sobie pozwolić na słabszy dzień albo wydzielić mecze mniej ważne. Nie w PŚ. Tu każda wpadka grozi nieodwracalnymi konsekwencjami, więc kluczowa bywa codzienna praca fizjoterapeutów – mówi Andrea Anastasi, który doświadczył japońskiego turnieju jako zawodnik i dwa razy jako selekcjoner (Włoch i Polski).

Na szczytach męskiej siatkówki zapanowało coś w rodzaju bezkrólewia. Jest potworny ścisk, każdy turniej wygrywa inna reprezentacja, medalu tegorocznej Ligi Światowej nie założył nikt, kto stał na podium ubiegłorocznego mundialu. Czas płynie jak opętany. Dlatego Polacy przylecieli do Japonii nie tyle w glorii mistrzów świata, ile jako czwarta drużyna LŚ. Wzbudzają powszechny respekt, ale nikt nie dostrzeże w nich zdecydowanych faworytów przed meczami z Rosją, Iranem, Włochami czy USA (Brazylii jako gospodarza igrzysk nie ma). Oba najnowsze globalne turnieje dowiodły, że w starciach potęg o wynikach przesądzają drobiazgi – aż 14 z 25 ostatnich spotkań naszych siatkarzy ciągnęło się do tie-breaka, a trzysetówki zdarzyły się ledwie trzykrotnie.

Trwa epoka nieustających wstrząsów, co idealnie ilustrują losy Rosjan. Kiepsko wypadli na mundialu, by następnie w szokującym stylu poddać LŚ – 11 porażek z rzędu! – a teraz za głównych kandydatów do triumfu w PŚ uważają ich i bukmacherzy, i większość. I należy proroctwom ufać, bo znieważeni potentaci, przecież wciąż bogaci w talent, odwołali się do najwyższej instancji. Usunęli Andrieja Woronkowa, by ponownie wezwać Władymira Aleknę. Jedynego selekcjonera, który w XXI wieku zdołał ich ozłocić na najbardziej prestiżowych imprezach – z poprzednimi igrzyskami włącznie – a wiosną po raz czwarty poprowadził Zenit Kazań do triumfu w Lidze Mistrzów. Nie dość, że znakomity fachowiec, to jeszcze pobudzony patriotycznie (choć pochodzi z matki Litwinki i ojca Białorusina), więc z reprezentacją pracuje za darmo i podkreśla, że nie przyjąłby oferty z żadnego innego kraju.

Wrócił i natychmiast wzbudził entuzjazm, Rosjanie znów czują się mocni. To będzie drużyna zupełnie inna niż oglądana w LŚ – z 20-letnim atakującym Wiktorem Poletajewem (był najjaśniejszą gwiazdą na niemal każdej imprezie juniorskiej), 40-letnim przyjmującym Siergiejem Tietiuchinem, a przede wszystkim monumentalną parą środkowych, 218-centymetrowym Dimitrijem Muserskim oraz 212-centymetrowym Ilią Własowem, którzy zdaniem niemieckiego selekcjonera Vitala Heynena stworzą na swojej pozycji duet wszech czasów.

Polacy, którzy trzymają się składu z turnieju finałowego LŚ, spróbują złamać Rosję nazajutrz po inauguracji z Tunezją. Dla nich istotny może się okazać także sprzyjający harmonogram gier – rywale stosunkowo słabsi przeplatają im się z mocniejszymi, żaden mecz arcyciężki nie sąsiaduje z arcyciężkim. A występ na igrzyskach warto sobie zagwarantować już w PŚ nie tylko dlatego, by oszczędzić sobie nerwów, ale także, by uniknąć niepotrzebnego wysiłku w miesiącach następnych. W 2015 roku polatali już sobie po USA, Brazylii, Rosji czy Iranie, teraz przebywają w Japonii, kilkanaście dni po powrocie stamtąd wyruszają na mistrzostwa Europy do Bułgarii. Niedobrze byłoby, gdyby jeszcze w styczniu musieli przerywać rozgrywki klubowe na kwalifikacje w Berlinie albo wręcz w maju znów lecieć do Japonii na eliminacyjny turniej ostatniej szansy. Biorąc pod uwagę, że wielu reprezentantów Polski czeka również intensywne granie w europejskich pucharach, przedolimpijski sezon mógłby się okazać najbardziej wyniszczającym w ich karierach.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s