Czy Lewandowski zasłoni Bayern

Robert Lewandowski, Bayern, 5 goli

I co tu napisać po snajperskiej eksplozji w Monachium, gdy po zwojach mózgowych krążą wyłącznie myśli potargane, z internetów wylewa się raczej  ekstaza niż chłodne analizy, a żadne słowo nie wyrazi więcej niż zdjęcie osłupiałego Pepa Guardioli, któremu dotychczas tylko się zdawało, że przeżył już w futbolu wszystko?

Można zadumać się nad irracjonalnością kibicowskich reakcji. Zwróćcie uwagę, że hitem wieczoru było nie tyle pięć goli Roberta Lewandowskiego, ile fakt, że załadował je w mgnieniu oka. A właściwie w czymże „lepsze” jest pięć goli wbite w dziewięć minut od goli wbitych w 20 albo 45 minut? Czy bramki zyskują dzięki temu na urodzie, czy silniej wpływają na wynik, świadczą o jeszcze większym kunszcie snajpera?

Można też zauważyć, że Lewandowski szczerze nienawidzi – zupełnie jak, przepraszam za skojarzenie, Leo Messi – nawet incydentalnego osadzania go w rezerwie, jest drapieżnikiem maniakalnie żarłocznym, chce grać zawsze. Gdy w lutym został uziemiony przez Pepa Guardiolę w wyjazdowym meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów z Szachtarem (co Bayern przypłacił bezbramkowym remisem), to kilka dni później w Bundeslidze prędko wsunął dwa gole i sprawił, że trener publicznie go „przeprosił”, przyznając, iż popełnił selekcyjny błąd. Teraz teoretycznie był poważny powód, by kończyny Lewandowskiego oszczędzać – obolały po skręceniu staw skokowy – ale Polak najwyraźniej uważał inaczej.

Można przypomnieć, że nasz nadnapastnik nie śrubuje statystyk w byle meczach z byle kim – choć strzela zawsze i wszędzie – lecz z upodobaniem zasadza się na największe firmy i nadzwyczaj prestiżowe okazje. Realowi Madryt wbił już pięć goli, Bayernowi Monachium też pięć, Borussii Dortmund – trzy, Schalke – pięć, Bayerowi Leverkusen – dwa. A teraz przyłożył pięciokrotnie Wolfsburgowi, czyli aktualnemu wicemistrzowi kraju, który przed monachijczykami nie klęka – minionego wieczoru prowadził 1:0, w sierpniu triumfował w Superpucharze, w styczniu wygrał 4:1. Rozrabiał, dopóki za uszy nie wytargał go Lewandowski.

Można ogłosić, że Polak właśnie awansował do czołowej pięćdziesiątki najskuteczniejszych piłkarzy w dziejach Bundesligi (99 trafień, jedno dzieli go od trenera Lechii Gdańsk Thomasa von Heesena). Że wśród obcokrajowców ustępuje jedynie Ailtonowi (106), Chapuisat (106), Elberowi (133) i Pizarro (176). Że jeśli setce najlepszych strzelców rozgrywek zmierzyć średnią goli na mecz, to snajper Bayernu będzie wręcz piąty (!) w historii, jego wynik – 0,59 – jest niższy tylko od wyników Makaaya, Heynckesa (0,60), Hrubescha (0,61) oraz mitycznego Gerda Müllera (0,85).

Można też wyrazić przypuszczenie, że wszystkich niemieckich rekordów polski nadnapastnik nie pobije, i to wcale nie przez deficyt talentu. Licznik stanie, gdy do licytacji staną przeróżne Reale i Manchestery, klasę naszego piłkarza uwznioślą niezbędne dzisiaj dziesiątki – a może więcej? – milionów rzucone przez krezusów na transfer, a my zreflektujemy się, że choć Lewandowski nie jest najwybitniejszym polskim sportowcem w historii, to prawdopodobnie stał się, w wymiarze globalnym, najbardziej rozpoznawalnym.

Przede wszystkim jednak wypada zawyrokować, że w Monachium namalował sobie nasz piłkarz jeden z tych plakatów – plakatów ery nowoczesnej, zniewalających multimedialnie i widocznych z każdego skrawka planety – które wkrótce uczynią go twarzą Bayernu numer jeden. Kiedy ten klub wygrywał Ligę Mistrzów, to nie wiedzieliśmy, czyja gwiazda świeci najjaśniej, zasługi rozdzielaliśmy między kilku liderów, lansowany przez Bawarczyków na laureata Złotej Piłki Franck Ribery był marketingowym wyborem kontrowersyjnym, przez wielu kibiców kontestowanym. Konkurenci w rywalizacji o nagrodę mieli tę przewagę, że nikt nie wątpi(ł), że Real to Ronaldo, a Barcelona to Messi.

Lewandowski ma olbrzymią szansę ów egalitarny krajobraz odmienić. Zasłonić wszystkich. Nie tyle zostać najwybitniejszym graczem drużyny, ile jej najbardziej spektakularnym solistą. Do tego potrzeba właśnie widowisk nie z tej Ziemi, zapadających głęboko w pamięć pojedynczych meczów ikon, których nie zastąpi seria pośledniejszych obrazków, tak jak dwa „zwyczajne” hat-tricki nie zastąpią pięciobramkowej erupcji rozsadzającej ekrany przez 8 minut i 57 sekund. A jeśli Polak zdoła stać się – już się staje – twarzą monachijskiego klubu, to swojej marki nie będzie już upiększał sam, będą na nią w coraz większym stopniu pracować koledzy. Ewentualny triumf w Lidze Mistrzów uczyniłby wówczas Lewandowskiego naturalnym, promowanym przez cały Bayern pretendentem do Złotej Piłki.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s