Niezwykły klub, ten Real Madryt. Choć jest pokiereszowany kontuzjami, to dzielnie opiera się roziskrzonemu gwiazdami Paris Saint Germain, a kibice przez cały wieczór z furią wygwizdują piłkarzy, ilekroć ci niedokładnie podadzą lub wycofają się do defensywy.
Niezwykły klub, ten Real Madryt. Choć w hicie Ligi Mistrzów drużyna wygląda marnie, a chwilami wręcz beznadziejnie, to przez 180 minut przepychanki ze zdeterminowanymi paryżanami zachowuje czyste konto i mecz kończy w glorii jedynego już uczestnika rozgrywek, który nie stracił dotąd ani jednego gola.
Niezwykły klub, ten Real Madryt. Wpuszcza do szatni nieuleczalnego pragmatyka-technokratę Rafaela Beniteza, który obiecuje wszystko poza czystą radością z futbolu, a pięć minut później biała część miasta jest zszokowana, że z szatni uleciała wszelka spontaniczność i skłonność do improwizacji.
Niezwykły klub, ten Real Madryt. Jego przedsezonowa klęska polega na tym, że nie zdołał ściągnąć między słupki wymarzonego Davida De Gei, a jesienią okazuje się, że najjaśniejszą gwiazdę ma w bramkarzu Keylorze Navasie, przecież wypychanym już do Manchesteru United. I w czasach dwumetrowych dryblasów reprezentującym coraz rzadszy gatunek golkiperów – niższych, lecz nadnaturalnie gibkich i sprężystych, w ruchach przypominających mutację pantery i Spidermana.
Niezwykły klub, ten Real Madryt. Sławny tercet opisywany akronimem BBC przebywał na boisku przez 11 z ostatnich 900 minut gry, a czarującego za ich plecami Jamesa Rodrígueza nie widzieliśmy od sierpnia, więc ofensywa została całkowicie zdemontowana, tymczasem drużyna pozostaje jedyną obok FC Porto niepokonaną – znaczy nie przegrała nigdzie, ani w kraju, ani w Europie – pośród uczestników czołowych lig na kontynencie.
Niezwykły klub, ten Real Madryt. Jak zwykle jest permanentnie poddawany gwałtownej krytyce – i przez wrogów, i przez przyjaciół – a jako lider ligi hiszpańskiej, lider grupy w LM i właściciel najszczelniejszej defensywy nie pozostawia nam wyboru, musimy obwołać go najwydajniejszą na razie drużyną świata jesienią 2015 roku.
Niezwykły piłkarz, ten Cristiano Ronaldo. Wszyscy widzimy, że przygasł (we wtorek wyglądał chyba najmizerniej na boisku), a wciąż utrzymuje fantastyczne snajperskie tempo, w 14 meczach obecnego sezonu wbił 13 goli.
Niezwykły piłkarz, ten Cristiano Ronaldo. Przez osiem sezonów zasuwał jak opętany, więc nie ośmielamy się krzyczeć, że król coraz częściej bywa nagi, choć nawet wspomniany strzelecki bilans można niepokojąco zdekonstruować. Otóż aż 8 z 13 bramek nadnapastnik zawdzięcza króciutkiej eksplozji z połowy września, trwającej dwa mecze i cztery dni.
Niezwykły piłkarz, ten Cristiano Ronaldo. Wiadomo, że z rzutów wolnych uderza przeciętnie i że otacza go tłum zręczniejszych specjalistów od takich kopnięć, ale nawet Benitez nie odważy się zasugerować, że dla wspólnego dobra mógłby czasami ustąpić koledze. I Portugalczyk śrubuje horrendalną statystykę – ostatnie 91 prób przyniosło ledwie dwa gole.
Niezwykły piłkarz, ten Cristiano Ronaldo. W wywiadzie dla „Kickera” przyznaje, że bez przerwy odczuwa skutki ubiegłosezonowej kontuzji kolana, a my widzimy, że rzadziej niż kiedyś zrywa się do sprintu, ale z boiska nie schodzi nigdy, nawet przy wielobramkowym prowadzeniu z byle rywalem. I jako jedyny w drużynie nie opuścił żadnej z 900 minut w lidze hiszpańskiej i żadnej z 360 minut w Lidze Mistrzów.
Niezwykła para, ten Real Madryt i ten Cristiano Ronaldo. Niemal wszystkie mecze wyglądają źle, a niemal wszystkie tabele i twarde fakty wyglądają znakomicie. I kiedy próbuję odgadnąć, co będzie jutro i pojutrze, czuję kompletną dezorientację. Zwłaszcza że nad wszystkim czuwa niezwykły trener, Rafael Benitez. Właściwie wszędzie albo go nie lubią, albo za nim nie przepadają, a przecież to fachowiec wybitnie kompetentny w odnajdywaniu się w różnych kulturach i na różnych poziomach sportowych – dwa kluby wyniósł z drugiej do pierwszej ligi hiszpańskiej (Extremadura, Tenerife), w trzech krajach zdobywał trofea (Hiszpania, Anglia, Włochy, znów Anglia), z aż trzema drużynami wygrywał europejskie puchary (Valencia, Liverpool, Chelsea), do półfinału LE dociągnął nawet Napoli, z którego go przepędzali.
Dlatego niewykluczone, że zakończenie madryckiej historii też będzie niezwykłe. On odniesie sukces, a oni sprzedadzą mu na pożegnanie kopniaka i odetchną, że wreszcie poszedł sobie precz.