Pierwsza myśl: Wylosowaliśmy samych znajomych, nie trzeba długotrwałych badań terenowych, by wiedzieć, z kim będziemy mieli do czynienia. Z Niemcami zagrali Polacy ostatnio cztery mecze (tylko jeden przegrali…); Ukraińcom dwukrotnie ulegli w eliminacjach do mundialu (rozpoznawał ich ten sam analityk Hubert Małowiejski); północni Irlandczycy to ubożsi bliźniacy pokonanych w listopadzie Irlandczyków, również rekrutują wyłącznie piłkarzy ze średnich albo słabych klubów wyspiarskich, w tym drugo- lub wręcz trzecioligowców.
Druga myśl: Grupa polska wydaje się przeraźliwie nudna, bo poza notorycznie spotykanymi ostatnio Niemcami nie znajdziemy wśród rywali żadnych gwiazd ponadlokalnego formatu, wyjątkowych osobowości, rozpalających emocje zaszłości. Ocalić ten turniej od zapomnienia mogą tylko piłkarze – dzięki zwycięstwom.
Trzecia myśl: Gdyby celem miał być wyłącznie awans do fazy pucharowej, to los potraktował reprezentację Adama Nawałki więcej niż łaskawie. Żeby wgramolić się do 1/8 finału może wystarczyć jedno zwycięstwa, a Polacy już w inauguracji zmierzą się ze wspomnianą Irlandią Płn., która, owszem, wygrała swoją grupę eliminacyjną, lecz rywalizowała w grupie bezapelacyjnie najsłabszej (z Rumunią, Węgrami, Finlandią, kompletnie rozmontowaną Grecją i Wyspami Owczymi), gole strzelała bardzo rzadko (nawet z amatorami z Wysp Owczych wymordowała 2:0 i 3:1), a jej trener nie powołuje ani jednego (!) piłkarza pogrywającego w Lidze Mistrzów lub Lidze Europejskiej. Nie powołuje, bo nie może.
Czwarta myśl: Jeśli śmiało planujemy dłuższy pobyt na mistrzostwach, to drabinka nam sprzyja. Awans z pozycji wicelidera grupy, o którą Polacy powinni powalczyć z Ukrainą, skazuje na pojedynek o ćwierćfinał wiceliderem grupy z gospodarzami, czyli najpewniej z kimś z grona Szwajcaria/Rumunia/Albania. Słowem, jeszcze nigdy nie trzeba była zrobić tak niewiele, by osiągnąć na mistrzostwach Europy tak wiele.
Piąta myśl: Im bardziej nam się zdaje, że rywale spadli nam z nieba, tym bardziej pamiętajmy, że jeszcze nikt nigdy niczego nie wygrał przy urnach z kulkami. Wszystkie nowożytne turnieje z udziałem Polski poprzedzały losowania udane lub bardzo udane, właściwie cały wiek XXI w piłce nożnej stoi pod znakiem opatrzności sprzyjającej naszej reprezentacji, ale radość zawsze kończyła się, gdy zaczynał się mecz. Kiedy poznaliśmy rywali na MŚ 2002, rozanielony trener Jerzy Engel rzucił: „Mamy karnego, teraz trzeba go wykorzystać”. A Michał Listkiewicz pędził na złamanie karku: „Nie ma co owijać w bawełnę. Los nam sprzyja. (…) Jeśli dobrze zagramy z Koreą, to w meczu z Portugalią będziemy mogli postawić kropkę nad i. Amerykanie to teoretycznie najsłabszy zespół w tej grupie. I być może w meczu z nami będą grali już tylko o prestiż”.
Ówczesny prezes PZPN miał rację tylko troszeczkę. Po 0:2 z Koreą Płd. i 0:4 z Portugalią ostatni mecz z USA istotnie nie miał znaczenia, ale wyeliminowani Polacy nie grali „o prestiż”, tylko tradycyjnie dla siebie „o honor”. Co przypominam ku przestrodze.