Odzyskana cześć Gonzalo Higuaina

San Paolo, Napoli

Dawał ciała akurat wtedy, gdy patrzyły na niego miliony. W finale mundialu biegł samotnie na niemiecką bramkę, ale koszmarnie spudłował i Argentyna przegrała. W finale Copa America nie trafił do bramki z kilkudziesięciu centymetrów – w doliczonym czasie, marnując podanie Jego Wysokości Leo Messiego – a potem jeszcze przestrzelił z rzutu karnego i Argentyna znów przegrała. W ostatniej kolejce poprzedniego sezonu włoskiej Serie A też spartaczył „jedenastkę”, Napoli też przegrało (z Lazio) i zamiast szturmować latem Ligę Mistrzów, musiało poprzestać na Lidze Europejskiej.

Trzy arcyważne wieczory, trzy kardynalne błędy, trzy klęski. Dlatego stał się Gonzalo Higuain niemal pośmiewiskiem, napastnikiem pamiętanym bardziej za to, co zepsuł, niż za to, czego dokonał. Jeśli chcesz osiągnąć sukces, to w rozstrzygającej chwili oddaj piłkę każdemu, byle nie jemu, chodzącemu nieszczęściu, nadwrażliwcowi o zajęczym sercu, któremu wysoka stawka odbiera przytomność. Nie było w minionych latach innego napastnika jego klasy – zanim wylądował w Neapolu, spędził siedem sezonów w Realu Madryt – tak intensywnie kojarzonego ze snajperską impotencją. I do tego stopnia skazanego na drugorzędność we własnym kraju. Argentyna, jak wiadomo, wypluwa ofensywną znakomitość za znakomitością, więc Higuaina zawsze otaczał tłum wybitnych jednostek. Od Messiego, przez Sergio Agüero, po Carlosa Teveza.

Nie zamierzam udowadniać, że gwiazdor Napoli utracił cześć niezasłużenie, ale ilekroć słyszałem drwiny na jego temat, odczuwałem dysonans poznawczy – sam zawsze widziałem w nim bowiem kandydata na prototypowego środkowego napastnika, dla którego sens piłki nożnej sprowadza się do strzelania goli. I od strzelania goli uzależnionego, dysponującego dobrze ułożoną stopą, gotowego poprowadzić atak każdej drużyny świata. Latami czekałem, aż eksploduje, nawet przed bieżącym sezonem, czyli tuż po feralnych popisach w barwach Napoli i Argentyny, typowałem go na króla strzelców Serie A.

I chyba się doczekałem. Nieustraszonego drapieżnika obudził w nim Maurizio Sarri – chyba trenerskie odkrycie roku w Europie – który w Higuainie dostrzega potencjał na Złotą Piłkę. Wściekle agresywni i ruchliwi neapolitańczycy demonstrują ostatnio bodaj najładniejszy futbol na kontynencie, argentyński napastnik wraz z oblatującymi go skrzydłowymi Lorenzo Insigne i José Callejonem wypięknieli do neapolitańskiej odpowiedzi na słynny ofensywny tercet Barcelony, całe miasto uwierzyło, że piłkarzy stać na mistrzostwo kraju. Pierwsze od 26 lat dla południa Italii.

Od nowego trenera Higuain usłyszał, że jest zbyt leniwy, dlatego wykorzystuje ledwie 80-90 proc. swojego potencjału. Wynajął zatem znanego dietetyka, sezon rozpoczął lżejszy o trzy kilogramy, na boisku wygląda na silniejszego i dynamiczniejszego niż kiedykolwiek wcześniej, wbrew swoim nawykom zaczął aktywnie uczestniczyć w pressingu. A Sarri upublicznia rozmaite detale ich współpracy, bo wciąż traktuje podwładnego bardzo surowo – owszem, pochlebia mu uwagami o napastniku „kompletnym” i „najlepszym na świecie”, ale zarazem bez ustanku powtarza, że oczekuje jeszcze więcej. Więcej bezwzględności, zdecydowania, technicznej sumienności. Efekt są fantastyczne, bo nowy bohater Neapolu zasuwa jak na dopalaczu, potwornie niebezpieczny jest i wtedy, gdy przyjmuje piłkę odwrócony plecami do bramki, i wtedy, gdy mknie ku obrońcy.

Nikt już z niego nie kpi, przeżywa najlepszy sezon w karierze i strzela najczęściej wśród wszystkich uczestników czołowych lig na kontynencie. W 22 meczach (nie opuścił ani jednego) wbił 22 goli, więcej od Pierre-Emericka Aubameyanga (20), Roberta Lewandowskiego, Cristiano Ronaldo, Luisa Suareza i Zlatana Ibrahimovicia (po 19), choć on w przeciwieństwie do większości konkurentów nie współtworzy drużyny mającej w kraju monopol na wygrywanie, i to często wielobramkowe. Jego dorobek stanowi największy odsetek całego snajperskiego dorobku klubu (44 proc., przy 38 proc. Aubameyanga i Lewandowskiego), wicelidera rankingu strzelców wyprzedza aż o 10 trafień (sytuacja niespotykana w innych ligach), a jeśli utrzyma tempo do końca rozgrywek, stanie przed szansą ustanowienia ligowego rekordu wszech czasów, bo ostatni porównywalnie rozpędzeni napastnicy biegali po włoskich murawach w latach 50. Neapol z właściwą sobie egzaltacją sławi już w nim nowe wcielenie Diego Maradony, który odpowiadał za wszystkie najwspanialsze dla miasta futbolowe momenty – mistrzostwo kraju z 1987, Puchar UEFA z 1989 i ponowne mistrzostwo kraju z 1990 roku.

Najtrudniejsze jednak dopiero przed Higuainem. Nadal nie wiemy, czy ostatecznie wypędził z siebie neurotyka, nadal dostrzegamy w nim czasami typa nad wyraz emocjonalnego, niedawno zdarzyło się nawet, że poczuł niepokój i wbrew przedmeczowemu zarządzeniu trenera oddał rzut karny Insigne. Jeśli neapolitańczycy będą ostro ścigali się z Juventusem, to znów wszystko rozstrzygnie się w pojedynczych „finałowych” meczach – w bezpośrednim starciu z obrońcami tytułu (jesienią Argentyńczyk przywalił im zwycięskiem golem, a wcześniej dał asystę), w ostatnich kolejkach. I w razie niepowodzenie seryjne strzelanie w trakcie sezonu zmaleje do statystycznych okruchów. Reputacja notorycznego przegrywacza, z którego w krytycznej chwili zawsze wychodzi fajtłapa, przylgnie do Higuaina jeszcze mocniej.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s