Przypadek sztangisty Szymona Kołeckiego, który prawdopodobnie przyjmował nielegalną farmakologię, jest tym bardziej przykry, że dotyczy sportowca najrzadszego gatunku. Tak walecznego i ambitnego, że nawet olimpijskie srebro zakładał ze wstrętem – nienawidził drugich miejsc, nazywał je klęskami, bywał po nich wściekle samokrytyczny. Naturalny kandydat na idola.
Mamy tu zarazem historię boleśnie typową, bo z informacji opublikowanych w dzisiejszej „Gazecie” wynika, że oszustwo Kołeckiego zataiły władze federacji podnoszenia ciężarów. Polskie i międzynarodowe, działające w zmowie. Do tego procederu już przywykliśmy. Nafaszerowanych dopingiem kolarzy kryli szefowie federacji kolarskiej, nafaszerowanych lekkoatletów – szefowie lekkoatletyki, z wydaniem wojny stosowaniu zakazanych środków podobno też się ociągają szefowie futbolu (według zamówionego przez UEFA u naukowców raportu 7,7 proc. wyników próbek moczu uczestników Ligi Mistrzów z ostatnich lat było podejrzanych).
Wszyscy działają oczywiście w szczytnym celu. By chronić wizerunek dyscypliny, by dyscyplina nie traciła sponsorów ani kibiców.
Naszprycowanych atletów ściga niezależna Światowa Agencja Antydopingowa (WADA), czasem afery wybuchają dzięki śledztwom dziennikarskim, ale znaczące zasługi w walce z zarazą mają także państwa, które doping skryminalizowały. Istnieje nawet pewien ponury paradoks – oto na kolarstwo niesława sportu wyjątkowo skażonego spadła głównie dlatego, że najważniejsze wyścigi odbywają się tam, gdzie oszustów karze się z największą determinacją. Nie byłoby gigantycznego skandalu – i jego doniosłych następstw – podczas Tour de France w 1998 r., gdyby sprawą leków wykrytych w ciężarówce grupy Festina nie zajęła się policja. A w polowaniu na sportowego zbrodniarza wszech czasów Lance’a Armstronga pomogli karabinierzy z NAS, oddziału specjalnego włoskiej policji, będącego czymś w rodzaju zbrojnego ramienia służby zdrowia. Tropi przestępców w przemyśle farmaceutycznym i spożywczym, a także sportowym.
WADA od lat zachęca do kryminalizacji nie tyle przyjmowania środków dopingujących, ile przemycania, dostarczania, zachęcania do ich użycia etc. By karać nie tylko sportowców. Odpowiednie sankcje wprowadziło już kilkanaście państw w Europie, a we wspomnianych Francji i Włoszech są one wyjątkowo surowe – skazanym za przestępstwa sportowe grozi nawet więzienie. Ściganie zaś jest skuteczniejsze dzięki zastosowaniu policyjnych metod operacyjnych.
W Polsce zapisanie w prawie oszustwa sportowego wypleniło z piłki obrzydliwą korupcję, lecz równie obrzydliwych dopingowiczów przed sądami nie widzimy. Przyłapani zawodnicy zostają pociągnięci tylko do odpowiedzialności dyscyplinarnej. Więzienie grozi jedynie tym, którzy doping podają – i to tylko bez wiedzy sportowca! – a i tak kara dwóch lat pozbawienia wolności jest za niska, by zmobilizować prokuratorów. Może więc trzeba czegoś więcej, skoro problem dotyczy milionów ludzi uprawiających i oglądających sport?