Juventus przeżył

Robert Lewandowski, Mario Mandzukic

Przeżył, a grał tak, jakby o niczym więcej nie marzył. W 1/8 finału Ligi Mistrzów piłkarze z Turynu zremisowali dzisiaj z Bayernem 2:2.

Jeśli zgodzimy się, że klasyczny środkowy napastnik potrzebuje podań jak tlenu, to turyńczycy postanowili wczoraj Roberta Lewandowskiego udusić.

Przed przerwą Polak musiał znieść aż dwa blisko dziesięciominutowe okresy bez kontaktu z piłką. A gdyby najpierw sam nie odebrał jej przeciwnikowi, to po raz pierwszy dotknąłby jej po blisko kwadransie.

Gospodarze nie biegali jak opętani, przeciwnie, stali blisko siebie i poruszali się metodycznie, by miażdżącą przewagę Bayernu zamienić w jałową zabawę. Oni opanowali tę sztukę doskonalej niż ktokolwiek, z kim monachijczycy mierzyli się w tym sezonie. Goście trzymali piłkę niemal bez przerwy, można powiedzieć, że grali z „dziadka”, ale Lewandowski nie mógł w niej uczestniczyć – zamknięty w środku razem z rywalami – jeśli nie uciekł na skrzydło. I przeżywał mecz dla siebie niezwykły. Jeśli nawet dopadł piłki, to albo pod presją źle przyjął, albo niecelnie podał, albo dopadał jej daleko od bramki Juve, gdzie trudno było wymyślić coś konstruktywnego. Musiał podołać zadaniu być może dla napastnika najtrudniejszemu – wycisnąć z tego minimum (gry) maksimum (efektu).

A ponieważ jest piłkarzem wybitnym, trochę wyciskał. Przed przerwą tylko dwa razy miał piłkę w polu karnym. I najpierw wyłożył ją (niedokładnie) Thomasowi Müllerowi – również mógł czuć się jak w klatce – ale ten spartaczył. A potem Polak uderzał celnie głową.

Nietypowo czuł się Lewandowski, nietypowo czuł się Juventus. Ilekroć przejmował piłkę na własnej połowie, utrzymywał ją może przez ułamek sekundy. Ilekroć przejął na połowie Bayernu, nie utrzymywał jej wcale. Ulegał pressingowi faworyta z bezradnością dla finalisty Ligi Mistrzów wręcz wstrząsającą. W Niemczech tak reagują na Bayern tylko przeciwnicy najbardziej potulni i zakompleksieni, z dołów tabeli.

Dlatego bardzo długo wszystko przebiegało w sposób do bólu przewidywalny. Juventus musiał paść i padł. Niewykrywalny napastnik Müller najbardziej niebezpieczny jest, gdy znika, więc on zadał pierwszy cios. A Arjen Robben zabija zazwyczaj wtedy, gdy zachowuje się jak wiedziony odruchem bezwarunkowym, więc on zadał – po arcytypowym dryblingu i arcytypowym strzale – drugi cios. 0:2. I chyba nawet turyńscy kibice poczuli, że sprawa została rozstrzygnięta, skoro jeszcze przed meczem Buffon szacował szanse na awans na 25 proc.

Trzy lata minęły od poprzedniego starcia Juve z Bayernem i pamiętnej tyrady ówczesnego trenera, rozgoryczonego Antonio Conte, który grzmiał, że „jeśli masz w portfelu 10 euro, to nie wejdziesz do restauracji, w której danie kosztuje 100 euro”. Niepowodzenie w LM tłumaczył nędznym budżetem, rzekomo uniemożliwiającym rzucenie wyzwania najpotężniejszym klubom na kontynencie. Od tamtej pory minęła jednak wieczność. Choć turyńczycy, wyniesieni na wyższy poziom przez Massimiliano Allegriego, wciąż wyraźnie ustępują faworytom finansowo, to w poprzedniej edycji zdołali pokonać m.in. Real Madryt i dotrwać do finału.

Przy Bayernie – osłabionym, bez zdemontowanej przez kontuzje obrony – znów jednak wyglądali jak zahukani prowincjusze. Nie wiadomo tylko, czy problem był mentalny, czy techniczny. Czy wyszli z szatni ze zbyt nisko pochylonymi głowami, czy po prostu na więcej nie było ich stać w sensie czysto piłkarskim. I musieli poczekać, aż rywal poczuje się zrelaksowany, by mieć szanse na atak.

Bo w sytuacji krytycznej nie tylko strzelili kontaktowego gola, nie tylko wyrównali, oni mogli wręcz wygrać. I to pomimo utraty Claudio Marchisio – uraz, nie wyszedł na drugą połowę – czyli piłkarza tyleż niedocenianego, co absolutnie kluczowego, łączącego w Juve defensywę z ofensywą.

Bayern znów okazał się wrażliwy na ciosy. On zaskakująco miernie wypada zwłaszcza na wyjazdach w LM – z ostatnich ośmiu wygrał ledwie dwa, w Pireusie i Zagrzebiu, uległ za to Manchesterowi City, Porto, Barcelonie i Arsenalowi, zremisował z Doniecku i wczoraj w Turynie. Ale u siebie potężnieje. W bieżącym i ubiegłym sezonie wyłącznie tam wygrywał. W stosunku 4:0, 5:1, 5:0, 3:2, 6:1, 7:0, 3:0, 2:0, 1:0. A teraz do awansu wystarczy mu nawet remis.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s