Próbuje od 2001 r., a osiągnął ledwie jeden półfinał. Nie ma innego tak wybitnego piłkarza, którego dorobek w Lidze Mistrzów byłby tak nędzny.
We wtorek po raz piąty z rzędu zatrzymał się na ćwierćfinale, bo jego Paris Saint-Germain uległo Manchesterowi City 0:1.
Ibrahimović zasłużenie uchodzi za wirtuoza, zdolnego do wyczarowywania zagrań bajecznych, o których inni nie umieją nawet pomyśleć. Jego popisowy numer, kombinacja wspaniałej techniki i sprawności posiadacza czarnego pasa w taekwondo, to uderzenie piłki piętą, wykonywane na dowolnej wysokości – strzelił dzięki niemu mnóstwo goli w klubach i reprezentacji Szwecji. Jest Zlatan – mało kto mówi lub pisze o nim po nazwisku – graczem w swej oryginalności niepowtarzalnym, jest charyzmatycznym liderem na boisku, jest błyskotliwą osobowością poza nim. Przedstawia się jako „bóg” i mówi o sobie w trzeciej osobie, ale to nie bufonada Wałęsy, on traktuje wizerunek megagwiazdora z dystansem. I dowcipem – kiedy obiecuje paryżanom, że jeśli postawią jego pomnik zamiast wieży Eiffla, to przedłuży z klubem kontrakt.
I gdybyśmy skupili się na trofeach krajowych, to jego dorobek rzeczywiście odzwierciedlałby reputację piłkarza zjawiskowego. Przez 15 lat z Ajaxem, Juventusem, Interem, Barceloną, Milanem i PSG szwedzki napastnik aż 13 razy zdobywał mistrzostwo Holandii, Włoch, Hiszpanii i Francji (ale dwa utracił wskutek afery Calciopoli) – byłby tu absolutnym rekordzistą, gdyby nie jego przyjaciel, podążający za nim od klubu do klubu brazylijski obrońca Maxwell. 11 oficjalnie uznanych tytułów Ibrahimovicia to tyle, ile uzbierali razem wzięci Messi (siedem) i Ronaldo (cztery).
Jeśli jednak zanalizujemy jego bilans w LM, to otrzymamy wynik szokująco mizerny, poniżej godności nawet znacznie mniej renomowanych piłkarzy. Odkąd Ibrahimović w 2001 r. przepadł wraz z Ajaxem w eliminacjach, wystąpił we wszystkich edycjach – raz odpadając w fazie grupowej, cztery razy w 1/8 finału, osiem razy w ćwierćfinale i raz w półfinale. To ostatnie osiągnięcie zawdzięcza jedynemu sezonowi spędzonemu w Barcelonie, ale nawet tamtych chwil raczej nie wspomina z przyjemnością – w obu meczach z Interem trener Pep Guardiola odwoływał go z boiska po godzinie gry. To właśnie na Camp Nou przeżył zresztą najbardziej prestiżową porażkę. On, wokół którego wszędzie kręci się świat, przez galaktykę Messiego został odrzucony.
Łatkę „zawodzi w ważnych momentach” przylepiamy piłkarzom zbyt lekkomyślnie, niekiedy próbuje się ją wmusić nawet Ronaldo, który we wtorek rozłupał hat trickiem Wolfsburg. I być może właśnie on zademonstrował nam, czym się różni prawdziwy nadpiłkarz od gracza do miana nadpiłkarza jedynie aspirującego.
Gdy Real znalazł się na krawędzi, Ronaldo wpadł na boisko z takim impetem, jakby nie zamierzał się oglądać na kumpli z drużyny i awans do półfinału chciał zapewnić w pojedynkę. Wola triumfu go rozsadzała, potworną energię wkładał i w ofensywę, i w defensywę. Piłkarz tornado.
A wokół Zlatana było tego wieczoru niemal bezwietrznie. Znów. Owszem, we wtorek można go było usprawiedliwiać nieobecnością pomocników – do kontuzjowanego Verrattiego dołączył w trakcie gry Thiago Motta – oraz dziwaczną ideą trenera Laurenta Blanca (znienacka rozkazał podwładnym grać w nieprzećwiczonym systemie 3-5-2). Ale w idealnej sytuacji spudłował. Ale w meczu przed tygodniem zmarnował karnego. Ale w skandalicznych okolicznościach przegrał wtedy również pojedynek oko w oko z bramkarzem. Solidnie pracował na przygnębiającą statystykę – w bieżącej edycji LM wykorzystał ledwie 18 proc. klarownych okazji do strzelenia gola, największą wśród wszystkich zawodników, którzy mieli ich ponad 10.
I jeśli zajrzymy jeszcze głębiej w przeszłość, dostrzeżemy kolejne powody, by ogłosić, że akurat Ibrahimović istotnie „zawodzi w ważnych momentach”. Oczywiście gdy uznamy, że „ważne momenty” to nade wszystko wiosenne wieczory w LM. Przecież przed rokiem wyleciał z boiska z czerwoną kartką już w 31. minucie meczu 1/8 finału z Chelsea.
Można powiedzieć, że prześladował go pech – kiedy odszedł z Interu, to Inter natychmiast wygrał LM, a kiedy opuścił Barcelonę, to Barcelona też natychmiast wygrała LM. Można jednak zaproponować inną interpretację – że on albo drużynę całkowicie sobie podporządkowuje i przez to czyni ją niewystarczająco silną na najwyższym poziomie rywalizacji, albo musi uciekać z drużyny niechętnej do podporządkowania mu się. Paradoks Zlatana najwyraźniej widać było w Milanie, który ze swoim liderem częściej wygrywał (we włoskiej w Serie A), ale bez lidera prezentował często lepszy futbol.
Jesienią Szwed skończy 35 lat, ale starzeje się ładnie, w tym sezonie pobije pewnie swój snajperski rekord – w 43 meczach PSG strzelił 39 goli, potrzebuje jeszcze trzech. Zabawia się jednak wyłącznie we Francji, w której jego klub ma taką przewagę, że szuka inwestorów dla konkurentów. By ich wzmocnić. To też charakterystyczne dla listy zasług Zlatana – aż siedem krajowych tytułów uzyskał w barwach drużyn o gigantycznej przewadze nad rywalami, wcześniej we Włoszech korzystał wraz z Interem na wspomnianej aferze Calciopoli.
I wypadałoby go uznać za naturalnego kandydata na najbardziej niespełnionego wirtuoza współczesnego futbolu, gdyby nie wątpliwości, czy aby Ibrahimović nie uważa, że jeśli Zlatan nie wygrał Ligi Mistrzów, to tym gorzej dla Ligi Mistrzów.