Griezmann a filozofia Atletico

Atletico Madryt, Diego Simeone, Antoine Griezmann

Gdybyśmy mieli wyróżnić wielką drużynę, która w najbardziej fundamentalnym stopniu jest ostatnio dziełem trenera, a nie piłkarzy, przez aklamację wybralibyśmy Atlético Madryt. To maszyneria zaprojektowana, polerowana i nieustannie modyfikowana przez nadinżyniera – owszem, mafijnym hersztem też mógłby zostać – Diego Simeone. Piłkarze zdają sobie z tego sprawę, środkowy pomocnik Koke potrafi wręcz oświadczyć, że trenerska metoda szefa, znana jako cholismo, to w istocie filozofia życia, tyle że tak uniwersalna, że można ją przenieść na boisko.

Dlatego wyjęty z tej maszynerii ludzki trybik niekoniecznie zadziała w innym mechanizmie. Można nawet powiedzieć mocniej – madrycki trybik w innej konstrukcji zasadniczo nie działa, wystarczy prześledzić perypetie rozsprzedanych po Europie finalistów Ligi Mistrzów sprzed dwóch lat. Arda Turan nigdy nie zdołał wkomponować się w Barcelonę; Filipe Luis po odrzuceniu przez Chelsea wrócił do Atlético; Diego Costa po świetnym starcie w lidze angielskiej gasł, aż wypadł z reprezentacji Hiszpanii. Reguła działa zresztą również w odwrotnym kierunku, co najładniej ilustruje recycling Fernando Torresa. Oto piłkarz od lat uchodzący za skończonego, użyteczny jak wytarty klocek hamulcowy, po powrocie do Atlético potrafi rozjechać nawet Barcelonę.

Specyficzne realia madryckiego klubu zniechęcają, by lansować kolejne nazwiska skazanych na podbicie świata, nawet napastnika Antoine’a Griezmanna – choć renomę niewątpliwie zyskał – nie uważamy za tak wpływającego na wyniki, jak na wyniki sąsiedniego Realu wpływa Cristiano Ronaldo. Myślimy o tym drugim i natychmiast staje nam przed oczami ćwierćfinałowy rewanż z Wolfsburgiem, który po wyjazdowej wpadce 0:2 trzeba było wygrać trzema golami, więc portugalski skrzydłowy wsadził je rywalom osobiście, zanim którykolwiek z kumpli pomyślał, że wypada pomóc.

O Griezmannie myślimy tak rzadziej albo nie myślimy wcale, co ułatwiają snajperskie statystyki – on strzelił w tym sezonie ledwie 32 gole (w 53 meczach), tymczasem Ronaldo nakładł ich 51 (w ledwie 47 meczach). A w Lidze Mistrzów napastnik przegrywa pojedynek jeszcze wyraźniej, 7:16.

To oczywiście liczby podstawowe, umieszczone w odpowiedniej perspektywie wyglądają zupełnie inaczej. Owszem, Real zawdzięcza swojemu liderowi imponujące 37,2 proc. bramek. Ale Atlético zawdzięcza Griezmannowi 36,4 proc. A gdyby porachować pierwsze gole w meczu – te nadzwyczaj znaczące dla wyniku – to mniej obświetlony reklamami w tym duecie napastnik wychodzi wręcz na prowadzenie (15:13).

Przywołuję jego sylwetkę, bo od dawna zastanawiamy się, kto przełamie duopol Leo Messiego i Cristiano Ronaldo, którzy wyrywają sobie z rąk Złotą Piłkę. Ostatnim innym laureatem był Kaká, w 2007 roku, a to już w futbolu zamierzchła przeszłość. (Wiem, że wytrawni kibice lubią dezawuować plebiscyt z wyżyn swoich kompetencji, zarzucając mu kompletną niewiarygodność, i nie przeczę, że mają sporo racji, ale wyrażanymi na forach gniewem lub pogardą nie zmienią tego, że Złota Piłka mocno naznacza historię futbolu). I teraz znów nie mam wątpliwości, że jeśli w finale najcenniejszych rozgrywek klubowych zatriumfuje Real Madryt, to najcenniejsze trofeum indywidualne odbierze Cristiano Ronaldo – król strzelców LM, z szansą na wyrównanie lub wręcz pobicie snajperskiego rekordu, należącego zresztą do niego (17 goli, teraz ma jednego mniej).

A jeśli wygra Atlético? Madryccy gracze, tworzący kolejne zwycięskie konfiguracje układane przez Simeone, nie wślizgują się nawet na listę nominowanych do Złotej Piłki, nikogo z nich nie było tam ani w 2015, ani w 2014, ani w 2013 roku. I teraz Jan Oblak, Diego Godin, Koke czy Saul Niguez też pozostaną zapewne niewidzialni, na zdolnego wystrzelić w pobliże szczytu wygląda jedynie wspomniany Griezmann. Nie tylko jako strzelecki lider Atlético – bezcenny byłby gol w sobotnim finale, to wręcz figura obowiązkowa – ale także jako reprezentant Francji, naturalnego faworyta Euro 2016 (dwukrotnie organizowała wielki turniej i dwukrotnie brała złoto), oraz mocny kandydat na króla strzelca mistrzostw, przez bukmacherów ceniony ciut niżej od Thomasa Müllera i właśnie Ronaldo.

Oczywiście równolegle z igrzyskami na naszym kontynencie odbędzie się Copa América, a tam na szczyt spróbuje wskoczyć Messi. Oczywiście jesienią i on, i Ronaldo znów mogą włączyć snajperskie turbo, od którego wszystkim nam, znaczy także jurorom ZP, zakręci się we łbach. Gdyby jednak Atlético przygniotło w sobotę do murawy Real, to właśnie Griezmann urósłby na jedynego znakomitego goleadora z szansą na prestiżowe trofeum międzynarodowe w obu piłkarskich światach – klubowym oraz reprezentacyjnym. I spełniałby wszystkie, poza marketingowym, kryteria potrzebne do zdobycia relikwii wręczanej najlepszego graczowi na planecie. Nawet mielibyśmy ładną analogię do oddającego władzę Messiego, wszak Griezmann również słyszał w dzieciństwie, że jest zbyt drobny, by zawodowo uprawiać piłkę nożną.

To wszystko oczywiście zdarzyć się nie może, ponieważ naruszyłoby wizerunek Atlético jako miejsca, w którym jednostka jest na boisku niczym, a grupa wszystkim, i któremu twarz nadaje stojący obok trener. Sam widziałbym w tym zgrzyt, ingerencję z zewnątrz usiłującą zniszczyć wspomnianą filozofię Simeone – oto zbiorowy wysiłek zostałby nagrodzony indywidualnie, jeden ze zwykłych praktykujących cholismo awansowałby na celebrytę. Herezja. Chyba nie wypada zaburzać harmonii tej opowieści.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s