Nic niezwykłego, że tylko zremisowała z Islandią. Niezwykłe, że jej piłkarze tworzyli grupę prawie tak samo jak przeciwnik zwartą, zorganizowaną, poświęcającą się dla wspólnego dobra.
Cristiano Ronaldo to dla trenera skarb, a zarazem wyzwanie. Nie wolno mu nawet zasugerować, że inni w drużynie pełnią rólki znaczniejsze niż służebne wobec lidera, ale też trzeba pilnować, by jego egoizm – poparty niewątpliwym geniuszem – nie wszedł w konflikt z interesem grupy. To atleta nienasycony i toczący samotny wyścig z historią, dzisiaj w St. Etienne nawet rozgrzewał się solowo. Koledzy podrygiwali w parach lub grupkach, on energicznie dryblował z cieniem.
Islandia, wyspa położona bliżej Grenlandii niż Europy, to opowieść z innej galaktyki. Egalitarna z natury, w eliminacjach podziwialiśmy ją niemal wyłącznie za manewry zbiorowe. A ponieważ w futbolu nie znaczyła do niedawna nic i na mistrzostwach (jakichkolwiek) jest absolutnym debiutantem, to niewykluczone, że w świadomości Ronaldo nawet nie istniała. W końcu on ustrzelił w zawodowej karierze 545, tymczasem reprezentacja Islandii w całej swojej historii – 479 goli.
Lars Lagerback chciał chyba nadwrażliwe ego portugalskiego supergwiazdora wykorzystać przeciw niemu. To trener powściągliwy i preferujący wyrażanie siebie poprzez wpojoną podwładnym taktykę, a tym razem przypuścił słowami atak wręcz frontalny. – Ronaldo należy do najlepszych na świecie, ale świetnie sprawdza się również jako aktor. A trzeba dodać, że Pepe w finale Ligi Mistrzów wręcz do przewyższył, dał popis godny Hollywood – mówił szkoleniowec Islandczyków. Oczywista aluzja, wyzłośliwiał się nad skłonnością obu piłkarzy Realu Madryt do zbyt łatwego przewracania się po kontakcie z rywalem, by wymusić odgwizdanie faulu.
I rzeczywiście, zanim minął kwadrans, upadający Ronaldo dwukrotnie żądał interwencji sędziego, a ten go ignorował. Nie ignorował jednak innych fauli Islandczyków, więc faworyci notorycznie wybijali rzuty rożne i wolne. A ponieważ podpierali je także przemyślanymi atakami pozycyjnymi, mecz przypominał wtedy oblężenie.
Portugalia była zorganizowana i zrównoważona. Gola strzeliła po łańcuchu szybkich podań, jej współpracę w defensywie symbolizował Ronaldo wybijający piłkę głową spod własnej bramki po islandzkim rzucie rożnym. Porządku na tyłach pilnował 38-letni Ricardo Carvalho, środek pola napędzał Andre Gomes, w ataku zamęt wprowadzał rozentuzjazmowany Nani. Gdyby nie rozgorączkowany, chaotyczny Pepe, całość wyglądałaby znakomicie. I to w starciu z nie „tylko”, lecz „aż” Islandią. Wyspiarze też wyglądają nieźle – nawet na zdolnych do wygrania grupy.
Na razie poinformowali o swoim istnieniu Ronaldo. Piłkarza wciąż reprezentacyjnie niespełnionego, który w latach poprzednich triumfów w Lidze Mistrzów odpadał z mistrzostw kontynentu w ćwierćfinale (2008) lub z mundialu w fazie grupowej (2014). Gdyby więc teraz do trofeum wziętego z Realem Madryt dołożył medal na Euro 2016, przeżyłby najbardziej udany rok w karierze. Co wciąż wydaje się realne, zwłaszcza jeśli najpierw spróbuje wygrać z samym sobą – dzisiaj stosunkowo rzadko dotykał piłki, więc kiedy już jej dopadał, kilkakrotnie zapominał, że można się nią dzielić. Odzyskanie pamięci może być na wagę odebrania czwartej nagrody dla gracza roku na świecie.