Gdyby nasi najbliżsi rywale na Euro nazywali się inaczej, ich potęgę na pewno byśmy kwestionowali. Od złotego mundialu stale rozsiewają wokół siebie wątpliwości.
Nie istnieje reprezentacja o trwalszej reputacji supermocarstwa, które nawet w okresach domniemanego kryzysu potrafi roznieść każdego – siłą rozpędu, pielęgnowanej od dekad kultury wygrywania. Na pamięć znamy dzieje drużyny z 2002 r., żegnanej przed wylotem na mistrzostwa świata jako „najgorsza w historii”, a witanej jako srebrna medalistka. Klasyczna fabuła, im niżej Niemców cenimy, tym bardziej okazują się niebezpieczni.
Od tamtej pory trochę się zmieniło, dzisiaj nikt nie ośmieli się w piłkarzy Joachima Löwa powątpiewać, a nawet jeśli się ośmieli, to wyłącznie w głębi ducha. I natychmiast się za własną niesubordynację skarci.
Tymczasem Niemcy bez przerwy napraszają się, by wreszcie dostrzec w nich zwykłych ludzi. Po triumfie na MŚ, udekorowanym półfinałowym 7:1 nad gospodarzami z Brazylii – mundialowy szok wszech czasów – opuścili ich Philip Lahm oraz Miroslav Klose, przez lata gracze absolutnie kluczowi. Pierwszy był i jest wybitnym bocznym obrońcą (wtedy zapraszanym do środka pola), który stanowił wyjątek przysłaniający nieco prawdę o przewlekłej germańskiej niezdolności do wychowywania bocznych obrońcow. A drugi był wybitnym snajperem, który stanowił wyjątek przysłaniający prawdę o germańskiej niezdolności do wychowywania środkowych napastników.
Żaden nie doczekał się następcy. Co nie uprawnia nas do ogłoszenia, że drużyna narodowa osłabła, ale uświadamia, że nawet ich system szkolenia ma ograniczenia.
Inaczej przemawiają eliminacje. Niemcy przywykli, że przefruwają przez ten etap bez zadraśnięć, regularnie albo zdobywają 100 proc. punktów, albo gubią dosłownie pojedyncze. Tymczasem teraz nie dość, że ulegli Polsce, to wydłubali ledwie remis u siebie z Irlandią, na wyjeździe z nią przegrali, z wysiłkiem jednobramkowo przepchnęli Szkotów. W całych kwalifikacjach nie dali żadnego mistrzowskiego popisu.
W sparingach – rozciągniętych od tużpomundialowego 2:4 z Argentyną do niedawnych 0:2 z Francją, 2:3 z Anglią i 1:3 ze Słowacją – też się chwiali, więc ich ogólny bilans wygląda najmarniej od połowy ubiegłej dekady. Od czarnego okresu, którego kulminacja nastąpiła podczas portugalskich mistrzostw kontynentu. Odpadli wtedy Niemcy w grupie, serwując kibicom haniebny jak na ich standardy bezbramkowy mecz z Łotwą.
Z zapaści dawno się wygramolili, porównania obecnej drużyny do tamtej byłyby obelgą. Ale też przeświadczenie, że pozostają prawie nietykalni, wywodzimy właśnie z przepotężnej reputacji, nie namacalnych konkretów. Niedzielne 2:0 z Ukrainą również sugerowało, że daleko im drużyny bez skazy.
Przynajmniej dwukrotnie ocalił ich przed stratą gola Manuel Neuer, tańczącą na linii bramkowej piłkę wybijał Jerome Boateng, rywale generalnie sporo sobie po niemieckim polu karnym pohulali. Benedikt Höwedes (gra tam, gdzie wspomniany Lahm) nie nadążał nad Jewheniem Konoplianką. Fałszywy napastnik Mario Götze (gra tam, gdzie wspomniany Klose) wciąż wyglądał na zagubionego po straconym sezonie w Bayernie – a napastnika pełnokrwistego powołał trener Löw ledwie jednego, przeżywającego na tureckim wygnaniu kolejną młodość Mario Gomeza, tam naprawdę na środku ataku jest zaskakująco biednie. Niezmiennie od lat.
Niemiecki krajobraz przypomina, że u potęg reprezentacyjnych wady dostrzec łatwiej niż u potęg klubowych. Że na trwającym turnieju cierpiał będzie każdy. Że mającą skromne ambicje na Euro 2016 reprezentację Polski dzieli od reprezentacji mistrzów świata znacznie mniej niż skromnych uczestników Champions League od Bayernu (nie wspominając o Legii). Ujrzeliśmy to jesienią we Frankfurcie, gdy piłkarze Adama Nawałki poszli na pełną awanturę z gospodarzami i pomimo porażki, zostawili po sobie świetne wrażenie.
Trzeba by jednak setek podobnie dezorientujących meczów, żebyśmy na utrwalaną latami futbolową hierarchię spojrzeli mniej nabożnie. Wiary we wszechmoc Brazylijczyków nie naruszyły ani mizerny mundial, ani byle jakie Copa America z ubiegłego roku (odpadli w ćwierćfinale), ani beznadziejne Copa America sprzed pięciu lat (też nie przeżyli ćwierćfinału). I dzisiaj świat patrzy osłupiały, że na kolejnych mistrzostwach kontynentu oberwali nawet od Peru.