Niemcy zatrzymani!

To już oficjalne. Drużyna, która była najstraszliwszym tabu polskiego futbolu, stała się rywalem jak każdy. Tym razem Polacy bezbramkowo zremisowali i niemal dotykają już 1/8 finału Euro 2016.

Najbardziej niezwykłe jest to, że właściwie znaleźlibyśmy powody, by czuć lekki niedosyt. Tak, Niemcy naciskali, przeważali, zademonstrowali więcej jakości w grze. Ale ich starania były na tyle jałowe, niedokończone – ich, mistrzów konkretu! – że nie mieliby prawa jęczeć o pechu, gdyby to Polacy swoje okazje strzeleckie wykorzystali.

To zwycięstwo miałoby zupełnie inny wymiar niż eliminacyjne, odniesione na Stadionie Narodowym. Wtedy przylecieli do nas Niemcy zrelaksowani, zaspokojeni złotem mundialu, w nastroju raczej defiladowym niż wojennym. A teraz trwają mistrzostwa, o żadnym nazbyt swobodnym stosunku do obowiązków nie ma mowy. Od tamtej pory – cudu z jesieni 2014 roku – wielokrotnie powtarzaliśmy sobie, że dystans do drużyny Joachima Löwa redukujemy. Powoli, bo powoli, ale redukujemy.

Po czwartkowym wieczorze w Paryżu można tylko zawołać, że tendencja wznosząca trwa, Polacy znów wykonali znaczący postęp. Wciąż nie umieją zabrać faworytom piłki (tej umiejętności nie nabędą prawdopodobnie nigdy), pocyzelować dłuższego natarcia pozycyjnego, niekoniecznie poddusić ich pressingiem. Na Stade de France minęło aż 21. minut walki, zanim drużyna Adama Nawałki po raz pierwszy weszła w kontakt w piłką z niemieckim polu karnym. A do interwencji – jakiejkolwiek, niekoniecznie strzału, lecz choćby wyłapania dośrodkowania – nie zmusiła przed przerwą bramkarza Manuela Neuera wcale.

Polacy umieją jednak na tyle zorganizować się defensywnie, by Niemcy nie zdołali notorycznie wrzynać się w pole karne. I na tyle powściągnąć emocje, by interweniować odpowiedzialnie, bez podarowywania przeciwnikom bezliku rzutów wolnych i rożnych. Choć zatem rywale oddawali strzały, to okolice bramki Łukasza Fabiańskiego nawet na moment nie stanęły w ogniu. Rzucało się raczej w oczy, że faworyci ewidentnie biało-czerwonych szanują. W przededniu meczu trener Joachim Löw nazwał naszych „jedną z najlepiej kontratakujących drużyn, jakie widział w minionych dwóch latach”, a Sami Khedira tak mu zawierzył, że skasował faulem rodzący się kontratak już w 149. sekundzie gry. Kara – najszybciej wlepiona żółta kartka podczas Euro 2016.

Wiedzieliśmy, że jeśli pragniemy sensacyjnego wyniku, to nasi muszą zagrać niemal idealnie. Nie wymyślilibyśmy jednak, że na swój szczyt wskoczy akurat Michał Pazdan – piłkarz w najbardziej niewdzięcznej roli i poddany szczególnej presji, bo nie dość, że nigdy nie uczestniczył w tak wielkim meczu, to jeszcze wtruchtał na murawę ze świadomością, że kardynalnego błędu rodacy zwyczajnie się po nim spodziewają. Tymczasem on nie tylko spokojnie patrolował przedpole, ale jeszcze spróbował najbardziej ambitnego do przerwy podania. Miał potrzebować wsparcia obytego w dużej piłce Kamila Glika, tymczasem to kapitan Torino wyglądał przy nim jak czeladnik.

Generalnie jednak chyba nikt z Polaków żadnym gestem nie zdradził, że paraliżuje go trema. Nawet gracze powoływani z naszej kalekiej, chętnie wykpiwanej ekstraklasy. Znów przekonaliśmy się, że reprezentację Nawałki tworzą ludzie świadomi swoich ograniczeń, ale również zalet, ludzie, którzy nie zamierzają schodzić poniżej poziomu przyzwoitości. Nawet jeśli naskoczą na nich Niemcy. Owszem, nie staje im tego kunsztu, który np. Toniemu Kroosowi pozwala podawać wyłącznie precyzją lasera. Ale przeciwstawiamy mu Grzegorza Krychowiaka – defensywnego pomocnika pancernego, niezmordowanego, zdolnego wyrządzić krzywdę każdemu rozgrywającemu świata.

Być może najbardziej obiecujące jest to, że Polacy nie potrzebują nawet optymalnej formy Roberta Lewandowskiego. Nasz supernapastnik, który znów włożył w walkę mnóstwo wysiłku i ostro narozbijał się między Jerome’em Boatengiem i Matsem Hummelsem, z piłką przy nodze znów zachowywał się chwilami nieprzekonująco, a mimo to Neuer ostatecznie trochę zajęcia miał. Ba, im dłużej trwał mecz, tym rękawice miał cieplejsze.

Tamten triumf na Narodowym wydawał się nam dotychczas niepowtarzalnym zakrzywieniem czasoprzestrzeni, jeszcze jednym dowodem na to, że jeśli coś teoretycznie może się wydarzyć, to raz na tysiące lat się wydarzy – jak spadający na Ziemię meteoryt. Jutro nie wyglądałby już tak kosmicznie. Nie, rozprawianiu się z Niemcami nadal daleko do codziennego zjawiska atmosferycznego. Ale zaczynamy się przyzwyczajać, że przed meczem z nimi nie wiadomo, jak będzie wynik. Czasem zwyciężamy, czasem przegrywamy, czasem remisujmy. Niesamowite, że w ostatnich trzech meczach o stawkę nasi zdołali wypracować – wyharować – bilans bramkowy 3:3.

Polscy piłkarze wzbijają się coraz wyżej, a w my w analogiach cofamy się coraz głębiej w historię. Zwycięstwo nad Irlandią Płn. było pierwszym na mistrzowskiej imprezie o znaczeniu większym niż „pocieszające” od 1986 r. A dzisiaj urwaliśmy punkt potentatowi na mistrzowskiej imprezie po raz pierwszy od 1982 r. Następny – będzie do wzięcia we wtorkowym meczu z Ukrainą – da nam awans do 1/8 finału (przegrana też prawie na pewno da). I prawo do podpartego chłodną logiką przekonania, że granic możliwości Polaków jeszcze nie poznaliśmy.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s