Selekcjoner naszej reprezentacji będzie prawdopodobnie pierwszym polskim trenerem od dekad, którego nazwisko zapamięta Europa.
Po meczu z Niemcami, który przebiegał jak sterowany z głowy Adama Nawałki, po raz pierwszy pomyślałem, że jego kompetencjom mogą zacząć się przyglądać szefowie zagranicznych klubów. I to klubów na wyższym poziomie niż cypryjskie lub drugoligowe niemieckie, które wynajmowały w minionych kilkunastu latach byłych selekcjonerów – Jerzego Engela (APOEL Nikozja) czy Franciszka Smudę (Jahn Ratyzbona).
Na razie jednak – dopiero teraz nabraliśmy co do tego absolutnej pewności – nasz trener poprowadzi reprezentację także w eliminacjach mundialu. Poprowadzi niezależnie od następnych meczów na Euro. I to wcale nie dlatego, że nauczył Polaków grać z Niemcami.
Kiedy eksponujemy atuty reprezentacji w obecnym wydaniu – sprawdzając, czym i kim różni się od nieszczęsnych poprzedniczek – wytłuszczamy nazwiska zawodników Bayernu, Borussii, Sevilli czy Torino. I słusznie. Jak oni mieli szczęście, że trafili na Nawałkę, tak jemu się poszczęściło, że trafił na nich. Ale Polacy by nie wygrywali, gdyby trener nie zdołał jeszcze wykopać skarbów z ekstraklasy.
To jego sukces zasadniczy. Poprzednicy postękiwali, że naszych nieudolnych ligowców wstyd wystawiać na widok publiczny w Europie, a on postanowił wydobyć z nich wyczynowców, którzy czują się Europejczykami pełną gębą. Nadał ekstraklasie szlachectwo.
Michał Pazdan, sensacyjny bohater bezbramkowego remisu z Niemcami, boleśnie wbił mi się w pamięć wiosennym występem w Niecieczy. Pojechał tam z Legią, by oberwać od beniaminka 0:3, a sam wyprawiał pod warszawską bramką rzeczy niesłychane. Nie był oczywiście ten skandaliczny popis dla jego ligowej kariery reprezentatywny, ale taki już los obrońców, że kiksami zwracają uwagę skuteczniej niż poprawnymi reakcjami. I często ciągnie się za nimi niezasłużona podła reputacja, która jest w stanie przetrwać zatrzęsienie nienagannych występów.
Jednak reputacja naprawdę beznadziejna – tym razem już zasłużona, patrz wybryki liderów w europejskich pucharach – ciągnie się przede wszystkim za naszą ligą. To dlatego panikowaliśmy, ilekroć słyszeliśmy o kolejnych pomysłach Nawałki, który wyfantazjował sobie, że po naszych boiskach wbrew obiegowej opinii biegają piłkarze pełnosprawni. Po Pazdanie naród wręcz spodziewał się w czwartek kardynalnych pomyłek otwierających mistrzom świata drogę do bramki, legionista wyglądał przecież niepewnie już w sparingach przed wylotem na Euro 2016. Tymczasem na Stade de France interweniował z takim wyczuciem, jakby na co dzień rywalizował o tytuł bohatera wieczoru z niemieckim stoperem Jerome’em Boatengiem. Dobrze kalkulował, wiedział, kiedy stanąć, a kiedy podbiec, wykazał się – na razie w tym jednym spotkaniu – wybitną piłkarską inteligencją. Rozgorączkowany, zbyt gwałtowny w gestach kung-fu Pazdan przestał istnieć.
Powiedzieć zatem, że Nawałka się w sprawie ekstraklasowców nie pomylił, to nic nie powiedzieć. Największą sensacją meczów z Irlandią Północną i Niemcami były nie wyniki i jakość gry, lecz właśnie nazwiska bohaterów. Nazwiska z Cracovii oraz Legii.
Bartosz Kapustka to dzieciak, który niczego jeszcze w piłce nie widział. Jedyny obok Andrzeja Iwana (antyczny mundial 1978) nastolatek w podstawowym składzie reprezentacji Polski na wielkim turnieju, a zarazem najlepszy na razie nastolatek wśród uczestników Euro 2016. Pazdan to natomiast gracz aż nazbyt wiekowy (skończy we wrześniu 29 lat), by nie spoglądać podejrzliwie na jego karierę spędzoną w całości w kraju – on nigdy nie grał dla tak licznej publiki jak 74-tysięczna z Paryża, nigdy nie zetknął się z turniejem większym niż Liga Europy, nigdy nie stanął oko w oko z atakującymi klasy Thomasa Müllera, Mario Götzego czy Mesuta Özila. Ba, do reprezentacji wszedł właściwie dopiero w ubiegłym roku, zdążył się zasłużyć w ledwie trzech meczach eliminacyjnych!
Obu ulepił na reprezentantów Nawałka. Nie czekał, aż dojrzeją w klubach, lecz sprawił, że zaczęli dojrzewać w kadrze. To samo dotyczy Krzysztofa Mączyńskiego – zamiast pytać, co szary ligowiec z Wisły Kraków może zrobić dla niego, zapytał siebie, co on może zrobić dla szarego ligowca. I za każdym razem wzbudzał sprzeciw, a przynajmniej kontrowersje. Ewentualnie – strach, że zapłacimy za jego ryzykanctwo katastrofą.
Nie zapłaciliśmy. Przebieg francuskiego turnieju sugeruje na razie, że selekcjoner wzorowo przygotował drużynę pod każdym względem. Taktycznie – Polacy najdłużej ze wszystkich uczestników nie dopuścili do celnego strzału na swoją bramkę, dopiero w drugiej połowie drugiego meczu Łukasz Fabiański musiał łapać piłkę kopniętą przez Mario Götzego. Fizycznie – nikt nie zdycha przed końcowym gwizdkiem, a podczas Euro 2016 sporo spotkań rozstrzyga się bardzo późno, w ostatnich mgnieniach meczu. Przygotował wreszcie podwładnych mentalnie – tremy nie widać u nikogo, nawet u przywoływanych ekstraklasowców, o których można by powiedzieć, biorąc pod uwagę ich staż, że do europejskiego futbolu dopiero się przyuczają. Dał Nawałka mnóstwo powodów, by powierzyć mu reprezentację także w eliminacjach następnego mundialu. Wreszcie oklaskujemy piłkarzy, którzy dla kraju grają lepiej niż w klubach. Dotąd było odwrotnie.
Szczególnie imponuje zdolność trenera do promowania naszych ligowców. Promowania wbrew wszystkiemu, co o nich wiedzieliśmy, wbrew opinii publicznej, wbrew sportowemu dorobkowi powoływanych. Pazdan i Mączyński spotężnieli u niego niemal u schyłku karier, w wieku, w którym przeciętniakowi teoretycznie trudno już uwolnić się od utrwalanych latami niedobrych nawyków. I trudno mu przywyknąć znienacka do gry w wyższym tempie, intensywniejszej, przeciw rywalom wyśmienicie zaawansowanym technicznie.
Pamiętaj, piłkarzu ekstraklasy, że Nawałka wie o tobie więcej, niż wiesz o sobie ty, że jeśli zwróci na ciebie uwagę Nawałka, to dopiero zaczniesz odkrywać granice swoich możliwości. Wygląda na to, że reprezentacja Polski ma selekcjonera na długie lata.