Okrutny koniec pięknej Polski

Ależ to okrutne. Odpaść z mistrzostw, nie przegrywając meczu. Więcej – nawet przez moment nie pozwalając żadnemu przeciwnikowi prowadzić. Zdarzyło się Polakom. W ćwierćfinale Euro 2016.

Na końcu znów wybuchła strzelanina. W poprzedniej rundzie karne nasi wykonywali perfekcyjnie, więc teraz uderzali w identycznej kolejności. Trzej pierwsi – Lewandowski, Milik i Glik – idealnie, portugalski bramkarz pewnie nawet nie usłyszał świstu mknącej piłki.

Piłkę kopniętą przez Błaszczykowskiego odbił. Po karnych zawsze ktoś krwawi, tym razem padło na bohatera meczów z Ukrainą i Szwajcarią. Najbardziej wydajnego – gole i asysty – Polaka na XXI-wiecznych turniejach. Ot, klasyczny paradoks futbolu.

Polacy mówili, że chcą zapisać się w historii, ale nie wspominali, że zapiszą kilka tomów naraz. Tymczasem do nieszczęsnego kopnięcia rozgrywali najdłuższe mistrzostwa w dziejach piłki. Jakby chcieli nadrobić to, czego nie przeżywaliśmy na poprzednich. I wykończyć kibiców przyzwyczajonych, że turnieje nie kończą się dreszczowcami, lecz bojami o honor. Znów dogrywka, znów karne.

Choć wystartowali jak sprinterzy. Znów. Mijała setna sekunda gry, gdy Lewandowski wreszcie dopadł piłki tam, gdzie nie było nikogo innego. Napastnik najwyższej klasy światowej tego gola – drugiego najszybciej wbitego w dziejach mistrzostw Europy – strzelić zwyczajnie musiał. Zresztą wiadomo, że on odpala w chwilach wiekopomnych, że jeśli uprze się zniszczyć czterema bramkami Real Madryt, to wybierze akurat półfinał Ligi Mistrzów. Wysoka stawka go inspiruje, nie przeraża.

A teraz stawka była najwyższa. I skoro rywale wiedzieli, że wypominamy supernapastnikowi Bayernu godziny bez gola, to powinni się być przerażeni. Taka anomalia nie może trwać długo.

Polacy znów natychmiast napadli z furią na rywala, jak w 1/8 finału, gdy Milik spudłował do pustej szwajcarskiej bramki. I znów nie tylko prowadzili, ale zachwycali. Gdy rozpruli defensywę Portugalii po akcji utkanej z nieskończonej plątaniny podań, trybuna prasowa westchnęła – i to nie tylko polskojęzyczna! – a analityczne serwisy zaraz te kopnięcia zsumowały. 22. Oto Polska jako synonim piękna piłki nożnej. Czy to się dzieje w jakiejś odległej przyszłości, której nie mieliśmy nigdy dożyć?!

Potem jeszcze strzelał Lewandowski, któremu gol dał olbrzymiego kopa. Wyrywał do przodu jak opętany, znów był napastnikiem torpedą, rozbijającym obrońców atletycznym monstrum. A ja rozmyślałem, czy Adam Nawałka nie ogląda polskich meczów, zanim zostaną rozegrane – w środę obiecywał kontrolę nad sytuacją i jego piłkarze długo sytuację kontrolowali, zjawiskowo wyszkoleni technicznie atakujący Portugalii wyglądali na obezwładnionych.

Do czasu. Portugalia to potęga, Portugalia jest w stanie wyrządzić krzywdę każdej drużynie świata. Im bliżej było przerwy, tym częściej łapaliśmy się za głowy. Wyrównał Renato Sanches, 18-latek wyeksportowany właśnie za 35 mln do Bayernu, a sędzia mógł jeszcze odgwizdać rzut karny za faul Michała Pazdana na Cristiano Ronaldo. Przybywało strzałów, po których Polacy musieli osłaniać bramkę całym ciałem. Samego Ronaldo blokowali trzy razy. Cierpieli.

Wiedzieliśmy, że się nacierpią. I że grozi nam mecz trudny do zniesienia dla niezaangażowanych emocjonalnie kibiców – klincz, łańcuch wystudiowanych zagrań piłkarzy chcących zredukować ryzyko do zera. Ostatecznie Portugalia wychodziła na marsylską murawę jako jedyny ćwierćfinalista, który w 90 minut nie wygrał na turnieju ani razu. A Polska – jako ćwierćfinalista, który strzelił najmniej goli. Brzmiało właśnie jak obietnica dogrywki.

Jednak nasza reprezentacja, zdolność do przemyślanej defensywy łącząca z ofensywną różnorodnością, nie funduje publice spektakli nudnych. Przeciwnie, serwuje mecze atrakcyjne. I jej gracze nigdy nie tracą głowy – ani nie uciekają się do chaotycznego wybijania piłki, ani nie idą w ułańskie szarże. Dlatego delektowaliśmy się batalią godnych siebie rywali. Jak Polacy nie odpuszczali mistrzom świata z Niemiec, tak nie odpuszczali wybitnym specjalistom od Euro, którzy jako jedyni doskakują do ćwierćfinału mistrzostw kontynentu stale, turniej po turnieju, od 1996 roku!

Nawałka znów zwlekał ze zmianami. W 1/8 finału trzymał podstawowy skład do połowy dogrywki, co się niemal nie zdarza, tutaj przed upływem podstawowego czasu gry odważył się wpuścić – też późno, 82. minucie ! – tylko zdyskwalifikowanego poprzednio Bartosza Kapustkę, jedynego rezerwowego, któremu naprawdę ufa. Tym bardziej imponujące, że Polacy wytrzymali wieczór fizycznie. Przed karnymi czasami nacierali, nie poprzestali jedynie na próbach przetrwania kanonady Portugalczyków.

I my, Polacy, wreszcie zostaliśmy pełnoprawnymi uczestnikami futbolowych igrzysk, czerpiącymi z nich radość jak inni. Piłkarze wreszcie dostarczyli nam wrażeń innych niż żenujące, ba, uczynili Euro 2016 pięknym kibicowskim przeżyciem pokoleniowym.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s