Polacy na podbój Ameryki

Nasi siatkarze muszą w ćwierćfinale pokonać USA, żeby wykonać ostatnią misję. W XXI wieku zdobywali medale wszędzie, tylko nie na igrzyskach.

Odkąd naszej męskiej siatkówce godność przywrócił Raúl Lozano, a potem jego dzieło kontynuowali – lub kontynuują – trenerzy Daniel Castellani, Andrea Anastasi i Stéphane Antiga, wskakiwaliśmy na podium wszelkich możliwych imprez. Mundial – dwa medale. Puchar Świata – dwa medale. Mistrzostwa Europy – dwa medale. Liga Światowa – dwa medale. Tylko na igrzyskach się nie udało.

Turniej olimpijski w siatkówce jest bardzo specyficzny. Nikt nie nazwie go najtrudniejszym, bo klucz geograficzny sprawia, że brakuje potęg. Na przykład Serbii, triumfatorki tegorocznej LŚ. Ale też najłatwiej się tu boleśnie pośliznąć. Bo faza grupowa to zazwyczaj jedynie rywalizacja o rozstawienie w ćwierćfinale (teraz było inaczej przez Amerykanów, którzy niespodziewanie ulegli Kanadzie), a ćwierćfinał oddziela strefę medalową od katastrofy. To pierwszy ważny mecz na turnieju. I jeśli drużyna z ambicjami go przegra, to czuje się, jakby na igrzyskach w ogóle jej nie było. Nikt nie pamięta, co się działo w grupie.

Polacy przeżyli ćwierćfinałowe rozczarowanie trzykrotnie. W 2004 r. ulegli Brazylii, która wzięła potem złoto. W 2008 r. ulegli – po horrorze, decydowały milimetry i sędziowskie pomyłki – Włochom. W 2012 r. ulegli Rosji, która też zdobyła potem złoto.

Czy tym razem są faworytami? Nie. Ale Amerykanie też nimi nie są. Z fazy grupowej nie wolno wyciągać żadnych wniosków, o czym przekonali się najbliżsi rywale Polaków – przed czterema laty wyskoczyli do ćwierćfinału z pozycji lidera, by oberwać od czwartych w grupie Włochów do zera. A generalnie czołówka w męskiej siatkówce tak się spłaszczyła, że właściwie nikt nie wyrasta ponad innych. Właściwie każdy turniej wygrywa kto inny.

Drużyna USA ma wszystko, by zagrozić każdemu. Wysokich, agresywnie atakujących skrzydłowych, na czele z doskonale znanym z Ligi Mistrzów, lubiącym znęcać się nad polskimi drużynami Matthew Andersonem. Zręcznego rozgrywającego dojrzewającego w lidze włoskiej. Doświadczonych środkowych. Wściekle niebezpieczny serwis. Wszechstronni, znakomici atletycznie gracze uprawiają bardzo dobrze zorganizowaną siatkówkę (od trzech sezonów grają praktycznie w tym samym składzie!). Kto wie, czy nie tworzą dzisiaj reprezentacji najbardziej kompletnej, o największym potencjale.

Owszem, w Rio zaczęli od sensacyjnej porażki 0:3 z Kanadą, a następnie nie sprostali Włochom. Od tamtej pory jednak zwyciężają, rosną z każdym meczem. Oni też nabierali rozpędu przed rozstrzygającą fazą pucharową – jak Polacy, trener Antiga zapowiadał przed turniejem, że jego ludzie moc mają poczuć 17 sierpnia, w dniu ćwierćfinału.

O naszych siatkarzy się niepokoimy. Widzimy ewidentne atuty – zbijającego jak opętany Bartosza Kurka, superrezerwowego Rafała Buszka, nieprzewidywalnie serwującego Mateusza Bieńka, wybijającą się na tle konkurencji asekurację i generalnie zdolność do gry inteligentnej, modyfikowanej w zależności od przeciwnika. Zarazem jednak dostrzegamy, że nie odpalił Mateusz Mika (chyba w zgodnej opinii niezbędny do dużej wygranej), że rozgrywający Grzegorz Łomacz raczej nie wzbije się ponad rzetelność i sumienność. I nie wiemy, jak traktować dotychczasowe zwycięstwa. Jedynemu przeciwnikowi o medalowych aspiracjach, czyli Rosji, Polacy nie dali rady. A w grupie, w której bili się Amerykanie, mecze wydawały się mieć wyższą intensywność. I być może nasi siatkarze dopiero w ćwierćfinale poczują, że aby dofrunąć do olimpijskiego podium, trzeba latać w zupełnie innym tempie.

Wątpliwości są nieuniknione, ale nadmierny optymizm lub pesymizm nie ma sensu. Kto dzisiaj „wie”, jak będzie, ten zmyśla. Z USA za kadencji Antigi Polacy mierzyli się siedem razy – dwa razy wygrali, pięć razy przegrali. Jednak w najważniejszym meczu minionego sezonu, w japońskim Pucharze Świata, to oni byli górą. Ba, triumfowali w imponującym stylu. Amerykanie wręcz im gratulowali jako najsilniejszemu przeciwnikowi, z którym zagrali.

Dzisiejsze starcie unieważni jednak wszystkie poprzednie z minionych lat. W siatkówce igrzyska są ponad wszystkim, o czym najlepiej wiedzą właśnie Amerykanie, którzy mogą krzywo odbijać piłkę przez cztery lata, by pod olimpijską flagą przeobrazić się w wirtuozów. Zwłaszcza wtedy, gdy poczują doniosłość chwili.

Polacy reagowali w minionych latach inaczej. A dzisiaj kibice wierzą w nich mniej niż w Londynie czy Pekinie. Co akurat nie ma najmniejszego znaczenia. Przywykliśmy, że najsłabiej wypadają wtedy, gdy dekorujemy ich medalami jeszcze przed pierwszym meczem. A najlepiej – gdy nie spodziewamy się po nich niczego.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s