To najbardziej przykra niespodzianka podczas całej kadencji Adama Nawałki. Na inaugurację eliminacji do mundialu polscy piłkarze zaledwie zremisowali w Kazachstanie, z teoretycznie najsłabszym rywalem w grupie.
„Chcemy potwierdzić, że należymy do ósemki najlepszych drużyn świata” – ogłosił w ubiegłym tygodniu trener Adam Nawałka. „Na młodzieżowych mistrzostwach Europy chcemy zdobyć złoto” – wypalił nazajutrz jego podwładny Karol Linetty, który gra już z seniorami, ale jako urodzony w 1994 roku może wystąpić na przyszłorocznym turnieju. Oto reprezentacja Polski w najnowszym wydaniu. Ludzi świadomych, że uchodzą za faworytów, i ludzi czujących się faworytami. Pamiętających, że na Euro 2016 nie przegrali z nikim, a w ćwierćfinale z późniejszymi złotymi medalistami Portugalczykami odpadli dopiero po rzutach karnych.
I tak właśnie wyglądali przez inauguracyjne pół godziny z okładem w Astanie – jak wyczynowcy wykonujący zadanie mocno przedwstępne, przyzwyczajeni do rywalizacji o taką stawkę, że prawdziwe wyzwania czekają ich dopiero po awansie na turniej finałowy. Rozpoczęli niespiesznie, długo przesuwając piłkę na własnej połowie, ale kiedy wreszcie wyrwali do poważniejszego natarcia, to od razu przeprowadzili je perfekcyjnie. Łukasz Piszczek, Robert Lewandowski i Kuba Błaszczykowski, czyli dawny tercet dortmundzki, wymienili błyskawiczne podania na prawym skrzydle, a po znakomitym dośrodkowaniu tego ostatniego pierwszy cios zadał Kazachstanowi Bartosz Kapustka. Pełne skupienie w rozstrzygającej chwili. A kiedy Polacy ruszyli ponownie, tym razem przeciwległą flanką, to gospodarzy ocalił tylko brak precyzji Arkadiusza Milika, który trafił w poprzeczkę.
Wtedy Kazachowie grali jeszcze beznadziejnie. Najpierw wydawało się, że ich plan sprowadza się do ostrych fauli na wspomnianym Miliku, jednak prędko zorientowaliśmy się, że oni generalnie postanowili Polaków skopać. I sprowokować ich, by pojedynek na umiejętności piłkarskie zmienić w rwaną szamotaninę.
Plan się nie powiódł. I nawet gdy Kazachowie zaczęli szumieć przed przerwą, to mieliśmy powody przypuszczać, że to kłopoty przejściowe, może nawet pozorne – Lewandowski chwilę wcześniej podwyższył z karnego na 2:0, milimetry dzieliły też od powodzenia Milika (tym razem uderzył w słupek), więc Polacy mogli poczuć, że sytuację kontrolują totalnie. W drugiej połowie sytuacja się jednak pogorszyła, bo goście po traconych golach zwyczajnie wpadli w panikę. Oni, w deklaracjach absolutnie gotowi do udźwignięcia roli faworytów. Wierzyliśmy im, w końcu w Astanie Nawałka podstawową jedenastkę złożył wyłącznie z piłkarzy zatrudnionych w czołowych ligach europejskich.
Nie tak miały przebiegać eliminacje. Nie oczekiwaliśmy, że dostarczą nam nadmiernych wzruszeń, lecz będą spokojnym ciułaniem punktów. Polacy pozostaną drużyną sumienną i nieroztargnioną, a podczas spokojnej podróży do mundialu spróbują jeszcze wzbogacić swoją grę. I wzbogacić kadrę, żeby podczas MŚ Nawałka nie musiał już, jak podczas Euro 2016, zwlekać z wprowadzaniem rezerwowych do setnej minuty gry. Tymczasem Bartosz Salamon, który w ostatniej chwili musiał zastąpić na środku obrony kontuzjowanego Michała Pazdana, ewidentnie odstawał dzisiaj od drużyny. Był stremowany i pasywny. A Piotr Zieliński, który po koszmarnym występie na Euro 2016 nasłuchał się samych komplementów od zachwyconych jego techniką Włochów, znów sprawiał wrażenie niezbyt zainteresowanego rolą rozgrywającego.
To był mecz, który sprowadza na ziemię. Eliminacje nie będą usłane różami, eliminacje będą mordęgą bez łatwych wieczorów. Owszem, Polacy mają prawo narzekać na pecha (dwa razy bili w słupek, raz w poprzeczkę) i tolerującego brutalność gospodarzy sędziego. Ale też polecieli na boisko rywala, który punkty odbierał dotąd tylko Łotwom i Wyspom Owczym.
Można powiedzieć, że nastał właśnie pierwszy za kadencji Nawałki moment naprawdę kryzysowy.