Ile dzieli Legię od obciachu wszech czasów

To był niezapomniany wieczór. Miało być święto i już przed meczem czuło się święto, choć podszyte lękiem, że piłkarze i kibice uciekną ze stadionu jak zbite psy. A ci, których wizja chłosty nie przerażała, oczekiwali śmierci ze śmiechu. Nie pamiętam, by jakikolwiek turniej czy choćby mecz z udziałem polskich piłkarzy – w klubach czy reprezentacji – poprzedzał porównywalny defetyzm. Pierwszy raz czułem się jak pomiędzy Sanmaryńczykami czy innymi Luksemburczykami, którzy modlą się, by ich drużyna oberwała tylko trochę.

I rzeczywiście, stało się. Przeżyliśmy jedną z najbardziej oczekiwanych klęsk polskiego futbolu. Legii wystarczył kwadrans z okładem, by ustanowić rekord – zostać jedyną drużyną w historii Ligi Mistrzów, która zdołała tak szybko przegrywać u siebie trzema golami. A to, że natychmiast nie posypały się następne rekordy, gospodarze zawdzięczają wyłącznie odprężeniu piłkarzy Borussii, którzy polubili zbędne, inspirowane egoizmem strzały z dystansu.

Czy w ogóle warto ten mecz analizować? Mam grube wątpliwości, Legii wypada co najwyżej oddać, że obrała strategię wybitnie innowacyjną. Nikt inny nie wypuszcza na Ligę Mistrzów środkowych obrońców, którzy przed chwilą zobaczyli się na oczy i nikt inny nie wypuszcza aż tylu piłkarzy o stażu w klubie mierzonym miesiącami lub wręcz tygodniami. A Besnik Hasi zesłał jeszcze Guilherme, znanego z walorów ofensywnych, na lewą obronę. Trener od tygodni bezlitośnie wyszydzany zachował się, jakby chciał zostać oskarżony o niepoczytalność. W dodatku znów publicznie przyznał, że gdyby mógł wybierać, to nad wygraną z Borussią przedłożyłby wygraną w najbliższy weekend z Zagłębiem Lubin.

Trener oczywiście ma prawo tak myśleć. Ale nie wolno mu tego mówić – zwłaszcza przed meczem, i to meczem doniosłym. Przynajmniej jeśli chce uniknąć symbolicznego linczu i pogorszenia relacji z kibicami, przecież już beznadziejnych. Dalszej pracy mu to nie ułatwi.

Gdybym miał zrecenzować to wydarzenie jednym zdaniem, napisałbym, że dla dortmundczyków czas płynął wolniej. Szybciej przyjmowali piłkę, szybciej podawali, szybciej ją prowadzili, szybciej się przemieszczali, a przede wszystkim – szybciej myśleli. Momentami odnosiłem wrażenie, że gdyby zechcieli, to legioniści nie byliby w stanie ich ani zadrasnąć, ani musnąć wyciągniętą dłonią. Widok dołował tym bardziej, że dziwacznemu warszawskiemu eksperymentowi Borussia przeciwstawiła środek pola wprost nieprzyzwoity, najmłodszy w całych rozgrywkach – z Christianem Pulisiciem (17 lat), Ousmane Dembele (19), Julianem Weiglem (21) i Raphaëlem Guerreiro (22). Legia wystawiła wyłącznie piłkarzy starszych, a wymienieni dortmundczycy wirowali wokół Mario Götzego, ledwie 24-latka…

Polski klub podejmował w środę najsilniejszego przeciwnika – pomijam płatne wakacyjne sparingi, obwoływane kuriozalnie „Supermeczami” – od lata 2008 roku, gdy Wisła Kraków mierzyła się z Barceloną, przejętą właśnie przez Pepa Guardiolę. Potem jeszcze przylatywał do nas Juventus, ale to był Juventus przygnieciony najgłębszym od dekad kryzysem, a obecna Borussia to nie tylko wicemistrz Bundesligi, to jeszcze synonim nowoczesnego futbolu. Dlatego seans tortur na Łazienkowskiej być może znieślibyśmy łagodniej, gdyby nie atrakcje dodatkowe, w LM oferowane nad wyraz rzadko. Kibolskie wejście na sektor kibiców przyjezdnych, gryzący gardło gaz, wyrykiwane z trybun obrzydliwości. Niech utrzymają formę piłkarze, niech na pomroczność jasną nadal cierpi trener, niech UEFA rozkaże podejmować Real Madryt przy pustych trybunach. Wcale nie trzeba aż tak wiele, by za kilka miesięcy okazało się, że Legia zaserwowała nam w Lidze Mistrzów obciach wszech czasów.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s