Legia odfajkowana

Nic

Od rana był ten wtorek surrealistyczny. Wybaczcie język, ale nie pamiętam, by kiedykolwiek tak ogromny odsetek kibiców zamierzał oglądać mecz dla jaj. I by kiedykolwiek ludzie oczekiwali tak brutalnej chłosty – nawet dwucyfrowej – wymierzonej polskiej drużynie, że 0:3 uznano by zapewne za epokowy sukces. Mentalność sanmaryńczyków czy innych gibraltarczyków, którzy w pierwszej minucie gry zaczynają marzyć o nadejściu dziewięćdziesiątej.

Nie wydawało mi się to uzasadnione. Owszem, lider ligi hiszpańskiej, czyli najsilniejszych rozgrywek klubowych na świecie, mierzył się z 13. drużyną nędznej ligi polskiej, wiszącą ledwie dwa punkty nad dnem tabeli. Owszem, lider kontynentalnego rankingu UEFA podejmował 80. drużynę tego rankingu (i to 80. dlatego, że klasyfikuje się w nim wyłącznie uczestników europejskich pucharów, inaczej zleciałaby prawdopodobnie na doły drugiej setki). Ale Legia zatrudnia mimo wszystko wyczynowców. A nawet regularni amatorzy bardzo rzadko obrywają w wymiarze dwucyfrowym – Gibraltar przyjął niedawno „tylko” pięć goli od mistrzów Europy z Portugalii.

Głośny rechot się zatem dzisiaj nie rozległ, legijni fani czują się wręcz usatysfakcjonowani – warszawscy piłkarze oddali dwa pierwsze celny strzały w meczu, trafili słupek, wbili Realowi gola (Keylor Navas nigdy dotąd nie puścił go w LM na stadionie Santiago Bernabeu!). A ja – znów przepraszam, tym razem za zblazowanie – oglądałem dzisiejsze spotkanie trochę znudzony. Faworyci truchtali na totalnym luzie, to było widać, słychać i czuć. Wykonali minimalny wysiłek i nawet trudno powiedzieć, że cokolwiek się dzisiaj o Legii dowiedzieliśmy. Nasłuchałem się wprawdzie, że piłkarze Jacka Magiery zasługują na uznanie za „odwagę”, czyli stosunkowo otwartą grę, ale sam jestem tu sceptyczny, oni jednak pod presją byli niewielką, nie naciskali ich ani kibice, ani rywale.

W minionych latach żartowaliśmy z redakcyjnym kolegą Michałem Szadkowskim, że kiedy wreszcie polski klub się do Ligi Mistrzów wepchnie, to nam Ligę Mistrzów – przynajmniej tę z jesieni – zlikwiduje. Zlikwiduje w tym sensie, że z kalendarza znikną dwuwieczorowe święta, podczas którego przebieramy w całej masie wspaniałych drużyn, będziemy bowiem „musieli” oglądać mecze, których dotychczas unikaliśmy, spychaliśmy na sam kraniec listy ewentualnych wyborów. Odpowiedniki nudziarstw serwowanych przez Dinama Zagrzeb czy inne Maccabi Hajfa, przyswajane wyłącznie w skrótach.

Dzisiaj obejrzeliśmy właśnie taki mecz. Mecz, który faworyt z jawną dezynwolturą odfajkowywał, przy tętnie spoczynkowym rozprawiając się z rywalem dumnym, iż w ogóle dostąpił zaszczytu pobiegania po legendarnej piłkarskiej scenie. Mecz, który w normalnych okolicznościach omijalibyśmy – i wy ty też byście omijali – szerokim łukiem.

A obciach i tak ostatecznie był, tyle że z przyczyn pozaboiskowych. Migawki z gry mało kto w Europie zauważy, wielu zapamięta natomiast hordy barbarzyńców w barwach Legii na ulicach Madrytu. Cały ten nasz, Polaków, powrót do Ligi Mistrzów to wciąż bardzo przykra historia.

PS Czytelnika, która na forum występuje pod nickiem ma-sz, proszę o zajrzenie na dół forum pod tą notką, bo chciałbym wreszcie zorganizować dogrywkę w konkursie na jasnowidza.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s