To było panowanie nad sytuacją totalne. Minęło 20 minut z okładem, zanim bramkarz Łukasz Fabiański musiał pierwszy raz zareagować – wyłapać piłkę po dośrodkowaniu, które Rumuni zawdzięczali niesłusznie odgwizdanemu rzutowi rożnemu. A strzał bronił do przerwy tylko jeden, ponieważ jego koledzy działali z lodowatym spokojem profesjonalistów, którzy są świadomi, że grają w piłkę lepiej, i bezlitośnie tę przewagę udowadniają.
Rywale też zresztą znali hierarchię, tamtejsi komentatorzy wzdychali przed meczem, że w Rumunii nikt nie ma złudzeń – nawet kibice oczekują, że gospodarze oddadzą piłkę i będą przez 90 minut modlić się o remis. Takie czasy, że reprezentantowi Polski coraz trudniej wylądować w okolicy, w której nie uznają go za faworyta. Szanują ludzi Adama Nawałki wszędzie.
My też, choć tej jesieni nie tylko dzięki aferze trunkowej kadra narodowa trochę nam znormalniała, spadła z obłoków. Wcześniej była tak regularna i uporządkowana, że wręcz obca, nieprzystająca do potarganych realiów polskiego futbolu, a tu wreszcie wyszło na jaw, że tworzą ją ludzie, którzy miewają słabości i wpadki. Ba, zgłaszaliśmy do nich pretensje po każdym meczu – za punkty zgubione w Kazachstanie, za roztargnienie w starciu z Danią, za beznadziejną długimi okresami mordęgę z Armenią.
Tym razem marudzić zwyczajnie nie wypada. Należy raczej rozkoszować się przewidywalnością Kamila Grosickiego, który jak zwykle, taki ma odruch, wybił się na niepodległość w trybie turbo; twórczą aktywnością rozgrywającego Piotra Zielińskiego; wprost perfekcyjną wszechobecnością Łukasza Piszczka; wreszcie powrotem Michała Pazdana, który przywrócił harmonię w linii obronnej. Popisy indywidualne bardzo dobre i dobre zsumowały najcenniejsze wyjazdowe zwycięstwo w meczu o punkty od zwycięstwa nad Belgią przed 10 laty. I najbardziej efektowne wyjazdowe, biorąc pod uwagę klasę przeciwnika, we wszelkich eliminacjach w XXI wieku. Bo takie wyzwania nawet teraz, w czasach prosperity, sprawiały Polakom olbrzymie kłopoty – w poprzednich eliminacjach na obcych stadionach pokonali tylko Gruzję i Gibraltar.
W Bukareszcie też zdarzały się momenty niepokoju, choćby na początku drugiej połowy, gdy nasi piłkarze ulegli wściekłemu naporowi gospodarzy. Ale też trudno żądać, by Polacy nie zwalniali nigdy – już to, jakich drobiazgów musimy wypatrywać, żeby cokolwiek im wypomnieć, jest komplementem. Przecież Fabiański w istocie ani razu nie wpadł w prawdziwe tarapaty!
W ogóle w tarapaty nasza reprezentacja wpada już właściwie tylko umownie. Prawie już nie pamiętamy, jak to jest, kiedy rywale – w meczach o stawkę, pomijam sparingi – obejmują prowadzenie. Doznawali Polacy tej przykrości ostatnio ponad rok temu w Glasgow (remis ocalili wówczas cudem), a od tamtej pory upłynęło 960 minut gry. Bite 16 godzin walki z Irlandią, Irlandią Północną, Niemcami, Ukrainą, Szwajcarią, Portugalią, Kazachstanem, Danią, Armenią i Rumunią. Porażka nie groziła im przez ten czas nigdy.
Tak, dochowaliśmy się drużyny pod pewnymi względami unikalnej w skali Europy. Święto narodowe zachęca nawet, by ogłosić, że piłkarska reprezentacja to dzisiaj jeden z najładniejszych polskich wyrobów eksportowych.