To jest jesień sensacyjna, a zarazem absurdalna. Legia przez 2 minuty prowadzi z Realem Madryt (broniącym trofeum!), Legia przez 7 minut prowadzi w Dortmundzie (oberwał tam przed chwilą Bayern!), skazywana na ujemny bilans punktowy Legia do ostatniej kolejki ma szansę na przeniesienie z Ligi Mistrzów do Ligi Europy. Gadajcie, co chcecie, miesiąc temu nikt z was nie umiałby nawet o tym pomyśleć.
No i jeszcze dzisiejszy bramkowy wodospad. Goleada absolutnie unikalna, przez pół godziny wyczarowywana z tak radosną konsekwencją, jakby piłkarze obu drużyn postanowili dotrzeć do końca piłki nożnej i sprawdzić, co będzie potem. Jeśli słynna maksyma włoskiego poety Gianniego Brery głosi, że idealny mecz powinien zakończyć się wynikiem 0:0 – nikt nie popełnił błędu – to dzisiejszy wyglądał jak wyjęty ze snów czesko-włoskiego trenera Zdenka Zemana, kultowego orędownika gry ultraofensywnej, który pożądał w futbolu wyników nie tyle hokejowych, ile koszykarskich.
Ubawiliśmy się po pachy, pozostając świadomymi brutalnej prawdy: Legia miała z ostatnich wieczór w Champions League sporo przyjemności, ponieważ rywale skrajnie ją zlekceważyli. Real i Borussia ostentacyjnie zignorowały grę defensywą, pomocnicy żadnej z tych drużyn nie zamierzali nawet skinąć, żeby wesprzeć obrońców. Co więcej, dortmundczycy odfajkowywali rewanżowe spotkanie z warszawiakami głębokimi rezerwami, w podstawowym składzie ocalało tylko dwóch zawodników z jedenastki, która w sobotę przetrwała wycieńczającą, toczoną w szalonym tempie batalię z Bayernem. A i tak przyłożyli Legii w dwumeczu 14 golami.
To niejedyna przykra skrajność. Mistrzowie Polski stracili już bowiem w fazie grupowej 24 bramki i wyrównali niechlubny rekord rozgrywek należący do BATE Borysów. Oni też biegają po boisku nienękani jakąkolwiek presją – od początku nikt niczego od nich nie wymagał, a po wizycie w Warszawie Realu to już w ogóle zagwarantowali sobie pełne bezpieczeństwo, przecież nikt nie ośmieli nazbyt surowo zrecenzować zawodników, którzy urwali punkt najlepszej drużynie w Europie. Najlepszej i najdłużej niepokonanej. Za ten wyczyn należy się szacunek.
Dlatego przypuszczam – pewności mieć nie mogę, nie czytam w cudzych głowach– że wśród polskich kibiców dominują nastroje dobre, że w pamięć zapadną im epizody przyjemne, jak piękne gole Vadisa Odjidjy-Ofoe czy Aleksandara Prijovicia. Ja też długo miałem uciechę, choć dzisiaj poczułem również konsternację. Jakaś ta Liga Mistrzów niepoważna, pomyślałem. Niepoważna dzięki temu, że polskiego reprezentanta w tych rozgrywkach nie ma sensu traktować poważnie.