Z dokumentów ujawnionych przez Football Leaks wynika przede wszystkim tyle, że światowa piłka nożna to rynek pracy dziwaczny i nielogiczny. Najtrudniej jest chyba tam nie zwariować.
Harmider wywołały przede wszystkim doniesienia – na okładce umieścił je szacowny „Der Spiegel”, ale 1,9 terabajta danych przez pół roku analizowało 12 redakcji z całej Europy – o milionach ukrytych w rajach podatkowych przez Cristiano Ronaldo, José Mourinho i wiele innych gwiazd, ze szczególnym uwzględnieniem zatrudnionych w Realu Madryt. Co powinniśmy raczej przyjąć ze wzruszeniem ramion, skoro od miesięcy wysłuchujemy o kiwających fiskusa sławach Barcelony. W sprawie Leo Messiego i Javiera Mascherano wyroki już zapadły, Neymar na rozprawę dopiero czeka, zaciągnięcie przed kolejnych delikwentów zdaje się nieuniknione. Po prostu piłkarze z samego szczytu wolą oddawać państwu mniej niż więcej, a nawet jeśli sami nie chcą, to doradcy wytłumaczą im, że tak trzeba, to ewidentnie stało się częścią kultury tego środowiska. Jak w globalnych korporacjach, które w skrajnych przypadkach okazują się być tak niedochodowe, że podatków nie płacą wcale.
Dlatego ciekawiej brzmi korespondencja ojca Martina Odegaarda, wybitnie zdolnego ponoć nastolatka pozyskanego przez Real, który stanowczo odmówił zarejestrowania w raju podatkowym firmy zarządzającej zyskami z praw do wizerunku syna. Norweg miał „zaoszczędzić” w ten sposób nawet dwa miliony euro rocznie, jednak uznał, że działałby niemoralnie. Bo są ludzie mniej zamożni, którzy „muszą poświęcić więcej, by zapłacić swoje podatki” – napisał Odegaard proponującym pomoc prawnikom.
Najbardziej intrygujące zapisy znajdujemy jednak w kontraktach piłkarzy. Okazuje się na przykład, że znakomity brazylijski obrońca Thiago Silva, choć wyciąga osiem milionów rocznie bez nagród za trofea, otrzymuje od Paris Saint-Germain 33333 euro premii za przestrzeganie kodeksu etycznego, rozumiane m.in. jako unikanie publicznej krytyki uderzającej w wizerunek klubu. Że Liverpool zobowiązywał się wynagradzać Mario Balotellemu dobre zachowanie jeszcze hojniej, bo milionem funtów, a wymagań nie miał przesadnych – włoskiemu napastnikowi wystarczyło nie uzbierać w sezonie więcej niż trzech (!) czerwonych kartek za brutalność, plucie na przeciwnika lub sędziego, ewentualnie obraźliwych gestów. Dowiedzieliśmy się też, że Matija Nastasić, piłkarz Schalke, ma prawo założyć inne skarpetki niż wyprodukowane przez Adidasa tylko pod warunkiem przedstawienia dowodów medycznych, że wyroby tego koncernu szkodzą jego zdrowiu. A Larry Kayode podpisał z Austrią Wiedeń umowę, wedle której: palenie jest zakazane, ale tylko w autokarze drużyny i kiedy reprezentuje klub na oficjalnych imprezach; wolno mu wyjść na miasto w wieczór przed meczem, o ile wróci do trzeciej nad ranem; zapłaci tysiące euro grzywny za opuszczenie ławki rezerwowych przed końcem meczu; odda 30 proc. pensji, jeśli zostanie przyłapany po pijanemu, ale tylko w miejscu publicznym lub na treningu… Imponujący regulamin jak na wyczynowego sportowca, prawda?
Barwnych kwiatków wyrasta z dokumentów mnóstwo, mnie szczególnie ujął kontrakt niejakiego Ezequiela Lavezziego, który nie wiedzieć czemu został bodaj najwyżej opłacanym – pomijam wpływy z reklam – piłkarzem świata. Zdaję sobie sprawę, że w lidze chińskiej budżety zmierzają ku nieskończoności, ale dlaczego do nieskończoności dąży też akurat gaża argentyńskiego skrzydłowego? Lavezzi przez 23 miesiące w Hebei China Fortune zarobi 56,7 mln euro (przelewane na konto w Luksemburgu), co uzmysławia, że hierarchia na futbolowym rynku pracy jest już nie tyle nielogiczna, bo obojętna na kryterium merytoryczne, ile wręcz surrealistyczna. Podobnie jak oczekiwania zawodników. Argentyńczykowi nie wystarczyła rekordowa pensja, on jeszcze zażądał kompletnie wyposażonego domu, kompletnie wyposażonego apartamentu, dwóch samochodów, osobistego kierowcy i osobistego kucharza. Oczywiście wszystko dostał.