21 lipca 1969 roku człowiek postawił stopę na Księżycu, a 14 grudnia 2016 sędzia piłkarski spojrzał w ekran monitora.
Spojrzał, a następnie podyktował rzut karny dla drużyny Kashima Antlers, która objęła prowadzenie nad Atlético Nacional w półfinale klubowych mistrzostw świata.
Program Apollo trwał osiem lat. Zainicjował go prezydent John Kennedy, ogłaszając w 1961 roku, że Amerykanie dolecą na bryłę, która wisi nam nad głowami każdej nocy, i bezpiecznie stamtąd wrócą. Ludzie latali w kosmos już wcześniej, ale nigdy tak daleko.
Na powtórki wideo w piłce nożnej czekaliśmy co najmniej kilkanaście lat. Żądali ich kibice, których bolały głowy od koszmarnych, wypaczających wyniki błędów arbitrów. Ekrany z ruchomymi obrazkami istniały już wcześniej, ale ludzie futbolu woleli się do potworów nie zbliżać.
Choć było zatem ciężko, ostatecznie jako gatunek podołaliśmy obu technologicznym wyzwaniom. Potęga ludzkiego umysłu jest niezmierzona.
Oczywiście pojawiły się rozmaite teorie spiskowe, jak w przypadku wszystkich przedsięwzięć zbyt skomplikowanych, by objął je rozum przeciętnego zjadacza bułek. Mówiono, że Neil Armstrong, owszem, oderwał się od ziemi, ale do Księżyca nie doleciał. Że pamiętne słowa – „To jest mały krok człowieka, ale wielki skok dla ludzkości” – rzeczywiście wypowiedział, ale wypowiedział je w studiu, w którym wyprodukowano fałszywe nagranie.
Rozpylano też plotki, jakoby wstręt futbolu do wideo był podszyty hipokryzją i sędziowie niekiedy potajemnie wspomagali się powtórkami. Stało się to łatwe, odkąd włożyli sobie do uszu słuchawki i zaczęli porozumiewać się w trakcie meczu z asystentami. Ponoć gdyby nie wideo, Zinedine Zidane nie zostałby wyrzucony z boiska za atak z byka na Marco Materazziego w finale mundialu sprzed dziesięciu lat.
Ale tak naprawdę, to nie wiadomo.
Dopiero teraz wiadomo. Jeśli nawet ktoś zasugeruje, że film z rozgrywanego w odległej Japonii turnieju jest fałszywką, to pokrzywdzeni piłkarze kolumbijskiego Atlético zeznają, jak było – sędzia spojrzał w monitor, potem podjął błędną decyzję, a potem nie podjął z nimi polemiki. Bo polemika oczywiście była, nie sądźcie, że korzystanie wideo wyeliminuje awantury wokół spornych sytuacji.
Gdy węgierski arbiter Viktor Kassai podbiegał do linii bocznej, by dokonać uroczystych oględzin, patrzyłem nań ze wzruszeniem. To były małe kroki człowieka, ale wielki skok dla piłki nożnej. Już nikt nigdy przez niedowidzącego sędziego awansu na mundial pozbawiony nie będzie. Już żadna Irlandia nie przegra ze zbrodniczą ręką Thierry’ego Henry’ego.
Teraz czas na rezygnację z absurdalnych przepisów, na przykład z karania żółtą kartką piłkarza, który w stanie ewidentnej pomroczności jasnej, wywołanej ekstazą po strzeleniu gola, ośmieli się zerwać z siebie koszulkę. Poważne wyzwanie, ale wierzę, że władcy futbolu znów podołają. Dolecimy do Marsa, zasadzimy na czerwonej planecie brzozę i ziemniaki, zaludnimy to pustkowie, a zaraz potem nastąpi kolejna rewolucja w piłce nożnej.