2016: Afryka mistrzem Europy

Afryka mistrzem Europy, Euro 2016

Mało kto zwrócił uwagę, komu Pepe – obrońca Realu Madryt i drużyny narodowej Portugalii – dedykował złoto Euro 2016 tuż po zwycięskim finale. – Reprezentujemy piękny kraj imigrantów, reprezentujemy każdego z nich – powiedział tuż po zejściu z boiska piłkarz, który sam przyleciał na nasz kontynent jako Brazylijczyk, urodzony oczywiście po tamtej stronie Atlantyku. Przyleciał jako 18-latek, obywatelstwo nowej ojczyzny uzyskał po siedmiu latach. Tak się z nią związał, że miał odmówić brazylijskiemu selekcjonerowi Dundze, choć nie miał jeszcze pewności, że kiedykolwiek otrzyma powołanie od portugalskiego. Gdy odmawiał, nie miał jeszcze nawet nowego paszportu.

Słowa Pepe nabierają tym głębszego sensu, im bliżej przyjrzymy się, komu futbolową chwałę roku 2016 zawdzięcza Portugalia, niegdyś międzykontynentalna potęga kolonialna.

Finał rozstrzygnął, dzięki golowi strzelonemu w dogrywce, dość przypadkowy bohater – Ederzito António Macedo Lopes, znany jako Éder. Urodzony w stolicy Gwinei-Bissau, małego państewka leżącego na zachodnim wybrzeżu Afryki. Do Portugalii przybył w dzieciństwie, w wieku 11 lat rozpoczął tam treningi piłkarskie.

W półfinale gola – jednego z trzech na turnieju – pozbawiającego złudzeń Walijczyków wbił natomiast Luís Carlos Almeida da Cunha, lepiej rozpoznawany jako Nani. On urodził się w stolicy Republiki Zielonego Przylądka, wyspiarskiego kraju rozrzuconego po oceanie kilkaset kilometrów od zachodniego brzegu Afryki.

W ćwierćfinale do dogrywki z Polską doprowadził swoją bramką niespełna 19-letni Renato Sanches, chłopak z matki z Republiki Zielonego Przylądka i ojca z Wysp Świętego Tomasza i Książęcej, mikroskopijnego archipelagu w Zatoce Gwinejskiej. Jego wybrano na najlepszego młodzieżowca turnieju, po którym Bayern zapłacił za niego co najmniej 35 mln euro.

Portugalską bramkę – przez 450 minut fazy pucharowej, rozciągniętej o trzy dogrywki, zdobył ją tylko Robert Lewandowski – osłaniał m.in. defensywny pomocnik William Carvalho. Urodzony w Luandzie, stolicy Angoli, również przeprowadził się z rodzicami do Portugalii w głębokim dzieciństwie.

Po całym boisku zasuwał jak opętany kolejny potomek przybyszy z Republiki Zielonego Przylądka, João Mário. Tak się nastarał, że po mistrzostwach Inter Mediolan zapłacił za niego 40 mln euro.

Mniejszą rolę, choć wciąż trwającą 225 minut gry, odegrał na złotym turnieju Danilo Pereira, Urodzony w Gwinea Bissau, z matki pielęgniarki, z którą w Portugalii wylądował jako pięciolatek.

Był wreszcie Eliseu, kolejny syn Zielonego Przylądka, który walczył tylko – od inauguracyjnego do ostatniego gwizdka – w meczach z Węgrami i Polską.

Wygląda więc na to, że Cristiano Ronaldo, lidera i kapitana reprezentacji, otaczali na boisku głównie imigranci lub potomkowie imigrantów, tacy w pierwszym pokoleniu. Owszem, przybyli do Europy z powodów ekonomicznych, nie żadni uchodźcy wojenni – gdyby ktoś koniecznie chciał zaglądać im w życie.

Kiedy przed laty medale zdobywali na futbolowych boiskach ich francuscy odpowiednicy, było o zjawisku głośniej, choć teraz korzenie portugalskiego złota są bardziej znamienne. Teraz, gdy intensywnie debatujemy, w lepszym lub gorszym stylu, co począć z napływającymi do Europy coraz liczniej szukającymi lepszego losu ludźmi z innych kontynentów. (Nawiasem wtrącając, na mistrzostwach wystąpiło aż 44 zawodników afrykańskiego pochodzenia).

Ta refleksja naszła mnie, gdy już powstało większość z podsumowujących rok 2016 tekstów, które publikujemy na Wyborcza.pl i łamach gazety. Tutaj uzupełniam więc braki, a zarazem zapraszam do innych tekstów: o imperium Portugalia tutaj, o erze opowieści niesamowitych tutaj, o supertrenerze bez trofeów tutaj.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s