Real Madryt, proza najwyższej próby

Real Madryt, Zinedine Zidane

Czwartkowy wieczór był jak emblemat całego Realu Madryt w reżyserii Zinedine’a Zidane’a. Krajowy rekord – 40 kolejnych meczów bez porażki – udało się ustanowić, choć na boisku nie oglądaliśmy, jak przez wiele jesiennych tygodni, obu rozbijających box office megagwiazdorów, Cristiano Ronaldo i Garetha Bale’a. Obsada w Sewilli w ogóle była jak na możliwości królewskiego klubu drugorzędna, dzięki czemu znów przekonaliśmy się, że wspaniałym warsztatem dysponują w jego szatni wszyscy, aż po halabardnika. Walczyli wreszcie madryccy piłkarze do ostatniej sceny, gola na 2:3 wbijając w 83., a wyrównującego – w 93. minucie gry.

Thriller to ich zdecydowanie ulubiony gatunek. Wybierają go zwłaszcza wtedy, gdy są zapraszani na najważniejsze festiwale. Finał Ligi Mistrzów z Atlético Madryt rozstrzygnęli dopiero po dogrywce i rzutach karnych. Superpuchar Europy z Sevillą – po dogrywce, dzięki bramce zdobytej w 119. minucie. Mecz o klubowe mistrzostwo świata z Kashimą Antlers – po dogrywce. Generalnie uciechę (i nadzieję) kibicom rywali lubią dawać podczas występów międzynarodowych, w końcu w fazie grupowej Champions League też niemal przegrali i ze Sportingiem (wyrównali w 89. minucie, zwycięskiego gola w wcisnęli w 93.), i z Legią Warszawa (ocalenie przyszło w 85.). Co pozwala nienawistnikom wrzeszczeć, że sprzyja madryckim piłkarzom tak zwane „szczęście”. Stosuję cudzysłów, bo nie całkiem to pojęcie rozumiem, nieśmiało tylko zakładam, że chodzi o potoczne nazywanie zdarzeń losowych lub/i o niewielkim prawdopodobieństwie zaistnienia. W tym przypadku o tyle nieadekwatne, że mówimy tu o zjawisku skrajnie odmiennym – w końcówkach meczów pada najwięcej goli, a jeśli bardzo silna drużyna czuje, że bardzo potrzebuje gola, to osiągnięcie przez nią celu jest realne.

Zwłaszcza bardzo silna drużyna, która działa z determinacją, pasją, poświęceniem. Jak obecny Real. Real – zaryzykuję oskarżenie o obrazę uczuć religijnych – wybitnie niearystokratyczny, tworzony przez piłkarzy tarzających się po trawie do ostatniej kropli potu, ostatnio wręcz pozbawiony solistów o znaczniejszym wpływie na wynik niż inni. Ronaldo strzela już tylko co piątego madryckiego gola, Bale opuszcza połowę meczów, Sergio Ramos jako goleador często rehabilituje się za własne błędy w obronie, najwięcej występów w sezonie uzbierali dalece niepierwszoplanowi Dani Carvajal i Lucas Vázquez. Trudno wskazać postać najważniejszą, madrycki gwiazdozbiór jest wszystkim, czym nie jest niezborna w ruchach Barcelona, która ostatnio lśni właściwie wyłącznie blaskiem Leo Messiego.

Trener Zidane też przecież nie wniósł niczego rewolucyjnego w sensie taktycznym czy personalnym, powiedziałbym raczej, że powiela ruchy poprzednika, za które na Rafę Beniteza zwaliła się ciężka krytyka – po początkowym odsunięciu Casemiro przywrócił go podstawowemu składowi, promuje przywoływanego Vazqueza, Jamesowi Rodríguezowi oferuje jedynie rólki epizodyczne. Charakterystyczne, że eksperci analizujący madryckie sukcesy biedzą się ze znalezieniem jakiegokolwiek wyrazistego konkretu dla opisu francuskiego szkoleniowca, poprzestając zasadniczo na docenieniu jego charyzmy i wyczucia, z jakim zarządza kadrą (chętnie zapominając, że „sprzyjają” mu kontuzje). I na konkluzji, że Zidane jako wybitny były gracz szanujący innych wybitnych graczy objął posadę w idealnym momencie, zastępując znienawidzonego Rafę Beniteza (bez przeszłości boiskowej), tak jak Carlo Ancelotti jako wybitny były gracz szanujący innych wybitnych graczy okazał się idealnym następcą akurat José Mourinho (też zmęczył sobą wielu zawodników, też nie ma przeszłości boiskowej).

Byłoby to takie banalne? Przychodzi szef, którego podwładni lubią, nie wychyla się, nie wyrzuca do śmieci starego scenariusza, lecz go lekko retuszuje, i wszystko zaczyna hulać jak należy? Czasami pewnie tak, choć musimy pamiętać, że francuski trener musi codziennie podejmować mnóstwo decyzji w drobnych sprawach, którą są raczej mądre niż głupie, skoro Real tłucze punkty jak najęty. I bardziej miarodajną wiedzę o liderze Zidanie zdobędziemy, gdy drużynę przygniecie kryzys – w futbolu nieunikniony, a w Madrycie obowiązkowo osiągający rozmiary tragedii antycznej.

Na razie podziwiamy drużynę, którą nagradza się aplauzem raczej umiarkowanym, ponieważ nie porywa ona jak Barcelona sprzed kilku lat i Bayern sprzed kilku lat, czyli jedyne w bieżącej dekadzie zbiorowe piłkarskie arcydzieła, zniewalające hipnotyzującym stylem. Jednak Real według Zidane’a już je pod pewnym względem doścignął – dominuje nie tyle dzięki zdobywanym tytułom, ile dzięki maksymalnie wydajnemu sposobowi gry, redukującemu wpadki niemal do zera. Ostatnia porażka – z Wolfsburgiem, to było trzy dni po zwycięskim wyjazdowym El Clásico, madrytczycy mieli prawo się zwyczajnie zagapić – była jedną z dwóch podpisanych przez aktualnego trenera. Barcelona w tym okresie przegrała aż 9 meczów, Bayern – 6, wszechwładny u siebie w kraju Juventus – 5. Real pod poetą futbolu Zidane’em mówi prozą, ale to proza najwyższej próby.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s