Polska jako znak jakości

Polska jako znak jakości

Włosi zauważyli, że po belgijskich trawach grasuje niejaki Łukasz Teodorczyk.

Moja ulubiona „La Gazzetta dello Sport” zachwyca się jego 25 golami w bieżącym sezonie, które sytuują Polaka w pobliżu – naturalnie biorąc pod uwagę nagie liczby, bez kontekstu – Leo Messiego (29) czy Cristiano Ronaldo (20). Dostrzega u naszego napastnika techniczną chropowatość, lecz chwali inteligentną grę bez piłki, pracowitość oraz zaangażowanie w grę całej drużyny. Popada też w typową dla tamtejszego poetyzowania o sporcie pocieszną przesadę, porównując Teodorczyka – ze względu na fizyczne podobieństwo – do Ivana Drago, czyli czarnego charakteru z czwartej części „Rocky’ego”, którego rolę odgrywa zwalisty Dolph Lundgren.

Moją uwagę zwróciło jednak co innego. Oto Włosi przedstawiają Teodorczyka jako kolejnego znakomitego polskiego goleadora – po ichniemu to „bomber” – po Robercie Lewandowskim i Arkadiuszu Miliku. Co przypomina, że Europa coraz częściej widzi klasowego piłkarza znad Wisły nie tylko jako jednostkę, ale też jako część większej całości. „Skąd on jest? Polska? Aha, to tam, gdzie umieją grać. Bierzemy, małe ryzyko”. Jeśli Fiorentina oferuje Lechowi Poznań 3 mln euro za Dawida Kownackiego (rocznik 1997), to być może nie tylko dlatego, że wykryła u niego talent, ale również dlatego, że ów talent ma szlachetne pochodzenie. Że wychowywał się tam, gdzie Lewandowski (1988), Teodorczyk (1991) czy Milik (1994).

Rynkowa wartość polskich piłkarzy wystrzeliła na niespotykane wcześniej pułapy już minionego lata, więc około 10,5 mln euro wyłożone przez Hull na Kamila Grosickiego nie robi na nas wrażenia. Jeszcze rok temu byłby to jednak nasz transferowy rekord wszech czasów, podobnie jak wakacyjne wydatki renomowanych klubów na Milika (35 mln), Grzegorza Krychowiaka (co najmniej 26 mln), Piotra Zielińskiego (16 mln) i Kamila Glika (11 mln, w przyszłości kwota może wzrosnąć do 15 mln). Teraz dzieje się mniej spektakularnie, ale wciąż zgodnie z przyjemnym trendem. Trwa hossa, co widzimy i w kolejnym klubie mocnej ligi, który postanowił obsadzić szatnię dwoma Polakami – Sampdoria do Karola Linettego (1995) dołożyła Bartosza Bereszyńskiego (1992) – i w zabiegach o Kownackiego, i w ośmiocyfrowej cenie Grosickiego, i w rezerwie wicelidera Bundesligi, w której w sobotę po raz pierwszy usiadł Kamil Wojtkowski (1998). Oglądałem ten mecz z trybun i usłyszałem od lokalnej reporterki, że jej zdaniem Polak zadebiutuje jeszcze w tym sezonie, zresztą RB Leipzig dał się już poznać jako drużyna intensywnie lansująca młodych.

I jeśli do powszechnie znanych nazwisk dorzucić porozrzucanych po Europie juniorów, to okaże się, że nasi panoszą się wszędzie – myślę o czołowych ligach – poza hiszpańską Primera Division. W Liverpoolu i Manchesterze City uczą się bramkarze Kamil Grabara (1999) i Paweł Sokół (2000), Napoli wypożycza Igora Łasickiego (1995), w Lipskiej akademii Ralfa Rangnicka mamy jeszcze Przemysława Płachetę (1998) – jeśli wolno mi podobierać trochę na chybił trafił, z pierwszych skojarzeń.

Robiło się coraz bardziej bogato i nadal robi się coraz bardziej bogato. Jeszcze nigdy tylu Polaków naraz nie miało kontraktów we włoskiej Serie A. Jeszcze nigdy tylu naraz nie przebywało w angielskiej Premier League. Jeszcze nigdy tylu naraz nie mieściło się w kadrach najbardziej znanych firm francuskich. W Niemczech, owszem, bywało tłoczniej od naszych, ale teraz też wygląda to nieźle – rodaków widać w trzech najważniejszych klubach, czyli Bayernie, RB Leipzig i Borussii Dortmund. Wiem, że nie wszyscy młodzi pięknie wydorośleją, wiem też, że nie wszystkim seniorskim reprezentantom się wiedzie. Ale zaczynamy powoli wybierać wśród kilkudziesięciu (!) graczy opłacanych na elitarnych rynkach pracy lub studiujących na czołowych futbolowych uniwersytetach, a „polski piłkarz” staje się uznaną marką. Końca koniunktury nie widać.

Tak jak nie widać końca kanonady Ivana Drago – tfu, Łukasza Teodorczyka – który z 17 bramkami lideruje rankingowi strzelców ligi belgijskiej. Nawet jeśli częściej będzie ściągał palec ze spustu, to pobije rekordowe dla Anderlechtu w XXI wieku 23 bramki uzbierane niegdyś przez Kanadyjczyka Tomasza Radzinskiego. A potem trzeba będzie zasadzić się na Anglię.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s