Ilekroć sędzia popełni błąd w ważnym meczu piłkarskim, rozbrzmiewają insynuacje, że się nie pomylił, lecz oszukał. Ilekroć popełni błąd na korzyść Barcelony lub Realu Madryt, towarzyszy im jeszcze szersza teza – o ukrytych siłach sprzyjających obu potęgom, np. wywodzących się z UEFA, która chroni gwiazdorskie supergrupy dla atrakcyjności sprzedawanego produktu.
Opinii publicznej nie wystarcza nawet teza o swoistej, podświadomej uległości psychologicznej arbitrów, nakazującej im w razie wątpliwości wyrokować na korzyść faworytów. Nie, tu musi być pełna łajdacka premedytacja.
I tak było w środowy wieczór, gdy Barcelona wyrzucała z Ligi Mistrzów drużynę Paris Saint-Germain. Rozbój w biały dzień. Znaczy w biały, rozświetlony jupiterami wieczór. O „złodziejstwie” czytałem nawet u szacownych filozofów, którzy nieodurzeni piłką nożną piszą teksty wyważone, uczące intelektualnej dyscypliny.
Dla jasności: też zaobserwowałem w środę błędy na korzyść gospodarzy, choć wykryłem ich mniej niż wielu internetowych komentatorów. Roboczo, na potrzeby niniejszej notki, przystaję jednak na tezę, że pomyłek było sporo.
Jeśli sędzia popełniał je celowo, to istnieją, z grubsza licząc, dwie możliwości. Albo skorumpowała go Barcelona, albo dostał zlecenie od UEFA.
Wariantem pierwszym nie zamierzam się zajmować, ponieważ uważam, że tak poważne oskarżenie – o sportową zbrodnię – wolno brać pod uwagę, tylko jeśli istnieją jakiekolwiek poszlaki świadczące o popełnieniu przestępstwa. Prokuratura też nie wszczyna śledztwa po każdym donosie.
Wariant drugi uważam za nonsensowny. W środę nie zderzył się Dawid z Goliatem, wręcz pociesznie wydaje mi się podejrzenie, że skromny katarski interesik z Paryża nie ma szans z wielkim biznesem Barcelony. Gdyby istniał prokataloński spisek, to nie sposób byłoby go ukryć w tajemnicy przed resztą futbolowej oligarchii w Europie, z oczywistych względów niezbyt zainteresowanej promowaniem konkurencji. Tu biją się sami giganci, zmowa barcelońsko-madrycka miałaby twardą opozycję. Charakterystyczne zresztą, że nawet ludzie PSG, choć wspominają o krzywdzących błędach sędziego, upierają się, że przegrali z własnej winy.
Znów: załóżmy na chwilę roboczo, że na stadionie Camp Nou arbiter świadomie „okradał” gości.
Otóż gdyby rzeczywiście był Szpiegiem z Krainy Deszczowców, to wykonywałby misję jak skończony patałach. Ewentualnie, wybaczcie język, jak ciężki idiota. Między 62. minutą, czyli golem paryżan na 1:3, a 88. minutą, czyli golem Barcelony na 4:1, bezczynnie gapi się, jak gospodarze toną? Zwleka do ostatnich sekund, choć wie, że faworytom brakuje do awansu TRZECH bramek? I jeszcze ryzykuje reputacją dopiero w okolicznościach, które i tak czynią prawdopodobieństwo osiągnięcia celu minimalnym? Przecież nikt przytomny nie zakłada, że ekipa na poziomie Paris Saint-Germain skuli się w sobie i pozwoli Barcelonie na wszystko, co się Barcelonie zachce – nawet Barcelonie popychanej przez arbitra!
Reasumując, dla mnie teoria spiskowa zwyczajnie nie trzyma się kupy. A przebieg wtorkowych (i nie tylko) wydarzeń tłumaczę sobie banalnie. Otóż sędzia, podobnie jak piłkarz, popełnia w trakcie gry mnóstwo błędów lub błędzików, a drużyna, która przez cały mecz przesiaduje na wrogim polu karnym lub pod wrogim polem karnym, daje mu mnóstwo okazji, żeby pomylił się na jej korzyść i w sposób fundamentalnie wpływający na wynik. Jeśli piłkarze PSG między 85. a 96. minutą meczu wykonują CZTERY celne podania, w tym TRZY będące wznowieniem gry po utracie gola (!), to arbiter nie gwizdnie im karnego, nawet gdyby przez słuchawki zaoferowano mu przejęcie Kataru na własność. Oni przerżnęli ten mecz w sposób skandaliczny.
Skandalicznie zachowują się też zawodnicy, którzy notorycznie usiłują oszukiwać sędziów. To jedna z okropniejszych chorób współczesnego futbolu, wszechobecna, zapadają na nią nawet wirtuozi. I to właśnie na boiskowych kanciarzach, na seryjnych (i nie tylko seryjnych) wyłudzaczach rzutów karnych, a nie na sędziach, powinien się skupiać gniew tłumu. Miałbym nawet propozycję dla kibiców brzydzących się szwindlem – niech zareagują solidarnie, najgłośniej potępiają go u piłkarzy swoich drużyn. Może nawet oficjalne oświadczenia oficjalnych stowarzyszeń? „Wstydzimy się za naszego napastnika i przepraszamy przeciwników, że zostali okradzeni”.
No dobrze, wiem, że aż tak kibice oszustwem się nie brzydzą.