Jesteśmy wstrętnie polskocentryczni, więc w weekend patrzyliśmy, jak nasi wspaniali piłkarze dają wycisk drągalom z Czarnogóry, i zupełnie zignorowaliśmy sprawy równie doniosłe – a przecież w przededniu meczu Polaków znów walił się świat, co ja gadam, że świat, waliło się coś większego niż świat, znów mianowicie waliła się Holandia. Ta sama Holandia, z której gruzy pozostały już podczas eliminacji Euro 2016, przerżniętych i z Czechami, i z Islandią, i z Turcją.
Pozwólcie zatem, że wam w blogograficznym skrócie opowiem, jak było. Albo precyzyjniej – jak wedle mojego przypuszczenia było. Bo tak naprawdę, to nie wiadomo.
Otóż zanim Holandia przegrała z Bułgarami 0:2, jej selekcjoner Danny Blind prawdopodobnie zapoznał się ze smętnymi losami reprezentującego rywali Spasa Delewa, kopacza zatrudnionego w Pogoni Szczecin, który nigdy nie wturlał dla ojczyzny choćby maleńkiego gola, choć zgrywa środkowego napastnika, choć zmierza już ku 28. urodzinom, choć w meczach reprezentacji kraju rozegrał kilkaset minut.
Zapoznał się Blind z historią Delewa, wzruszył, postanowił pomóc.
I postawił przed holenderską bramką, na samiusieńkim środku defensywy, niejakiego Matthijsa De Ligta. Chłopca niewątpliwie utalentowanego, ale ledwie 17-letniego, z dorobkiem ledwie dwóch (!) występów w podstawowym składzie w lidze holenderskiej, oczywiście z okrąglutkim zerem meczów w kadrze.
Został zatem De Ligt najmłodszym debiutantem w dziejach holenderskich meczów o stawkę. A kiedy już został rekordzistą, wszystko potoczyło błyskawicznie.
Zanim minęło pięć minut, zagapił się, piłka przeleciała mu nad głową, spadła pod nogi wspomnianego Delewa i było 1:0 dla Bułgarii.
Zanim minął kolejny kwadrans, dzieciak zbyt krótko wybił piłkę, a następnie nie przywarł do przygotowującego strzał Delewa i było 2:0 dla Bułgarii. Najmłodszy debiutant w dziejach holenderskich meczów o stawkę pozwolił na najszybciej stracone dwa gole w dziejach holenderskich meczów o stawkę.
Zanim obie drużyny wznowiły grę po przerwie, De Ligt usłyszał w szatni, że akurat on jej nie wznowi. Ustąpił miejsca Wesleyowi Hoedtowi, rzetelnemu wyczynowcowi z Lazio, mającemu w nogach pół setki meczów w lidze włoskiej.
Nie wiem, czy trener Blind postanowił się na smarkaczu zemścić – zejść po 45 minutach to wyjątkowa przykrość dla piłkarza – czy próbował ratować sytuację, czy sam De Ligt zasugerował, że ma dość. Prawdę mówiąc, nie chce mi się tego nawet sprawdzać w holenderskich źródłach. Bo już na widok podstawowego składu Holandii uznałem, że Blind oszalał.
Wtedy uznałem, że oszalał, a teraz wyrażam przypuszczenie, że postanowił wesprzeć Delewa (dwa gole ciamajda walnął!), to tylko pozornie sprzeczność, po prostu się miotam, próbuję zapanować nad galopadą myśli, jestem skalą holenderskiego upadku wstrząśnięty. I bezradny – diagnozowanie Blinda przypomina mi trochę zaglądanie do głowy naszego obecnego ministra od rozbrojenia, nie sposób ustalić, czy mamy do czynienia z wariatem, czy z sabotażystą, wątpliwości nie pozostawia tylko działanie na korzyść nieprzyjaciela. (Nawiasem mówiąc, obu osobników coś łączy – kombinują na korzyść wrogów posługujących się cyrylicą). Wdawać się w ryzykanckie eksperymenty akurat teraz, gdy Holendrzy się stoczyli i grozi nieobecność na drugiej mistrzowskiej imprezie z rzędu?!
Nawet jeśli przełożeni Blinda nie posądzają selekcjonera o zdradę, to nic dziwnego, że wylali go z roboty. Trzymanie szaleńca to jednak ryzyko, w dodatku mówimy o szaleńcu, który przed objęciem drużyny narodowej był samodzielnym trenerem tylko przez parę chwil – w sezonie 2005/06 podpisał swoim nazwiskiem czwarte miejsce Ajaxu Amsterdam w Eredivisie, najniższe w XXI wieku. Idealny kandydat, by wcielić w życie maksymę o historii powtarzającej się jako farsa. W końcu Holandia słynęła z umiejętnego lansowania młodych, jej niepełnoletni piłkarze potrafili zasłużyć się nawet dla triumfów Ajaxu w Lidze Mistrzów.
Na boisku otaczały ich jednak znakomitości, a przy boisku czuwali charyzmatyczni stratedzy. Biedaczysko De Ligt dojrzewa w czasach zarazy, w których młodzieńcy wylatujący ze słabującej ligi holenderskiej – ślamazarne tempo gry, rażące zaniedbania w rozwoju atletycznym – przepadają w wielkim świecie (Memphis Depay, Marco van Ginkel, Vincent Janssen etc), a niderlandzkich trenerów nikt poważny nie zatrudnia. Simon Kuper, wielki znawca tamtejszego futbolu, twierdzi, że Holendrów sukces rozleniwił, przestali nadążać, wyłączyli myślenie i parcie na innowacyjność. Nawet zmarłego w ubiegłym roku Johana Cruyffa, za czołowego piłkarskiego filozofa uznawanego nie tylko w swoim kraju, oskarżył o zgubne przekonanie, że posiadł wiedzę ponadczasową, której nie da się już uaktualnić.
Pobrzmiewa to wszystko opowieścią o schyłku Nokii, fińskiej firmy będącej synonimem postępu, która nie zauważyła, że nadciąga przyszłość. Zgnuśnienie, samozadowolenie, poczucie nieomylności. Obym dożył ponownego holenderskiego oświecenia, to może być historia inspirująca jak holenderski futbol totalny, dzięki któremu narodziła się nowożytna piłka nożna.