Ten łajdak Nick Kyrgios

Nick Kyrgios

Wejdzie na kort prawą nogą, to jest najlepszym tenisistą na świecie, ale jak wejdzie lewą, to jest najgorszym tenisistą na świecie.

A może odwrotnie, za tym świrem nikt nie nadąży, niełatwo go polubić lub choćby tolerować, nic dziwnego, że minionej nocy czasu warszawskiego, kiedy uwijał się na korcie w Miami, publika dopingowała przeciwnika – fenomenalnego, odkrywającego uroki trzydziestopięcioletniej młodzieńczości Rogera Federera. Choć słowo „dopingowała” właściwie nie wystarcza, widownia demonstrowała wobec 21-letniego Nicka Kyrgiosa autentyczną wrogość, rzadko spotykaną na tenisowych arenach. Jakby się mściła za całą przeszłość, wszak Australijczyk niejednokrotnie okazywał kibicom pogardę. I łamał oba najświętsze przykazania.

Pierwsze brzmi: nigdy nie przyznaj się, że nie kochasz sportu, który uprawiasz. Drugie: zawsze udawaj, że grasz dla kibiców, a nie dla sławy i pieniędzy.

Miażdżąca większość wyczynowców zaleceń przestrzega, a jeśli ktoś się wyłamie, wpędza ludzi w szok. Jak Kyrgios, który w styczniu wrócił na kort po trzymiesięcznej dyskwalifikacji za nieprzykładanie się do gry i brak szacunku dla fanów. – Nie przepadam za tym sportem. Ale nie wiem, co innego mógłbym w życiu robić – ogłosił ów młodociany multimilioner po ostatnim Wimbledonie. Choć uległ tam rywalowi znakomitemu, późniejszemu zwycięzcy turnieju Andy’emu Murrayowi, to przede wszystkim szybko zrezygnował i jedynie symulował walkę, aż siedzący na trybunach eksperci jęli wołać, by uświadomił sobie, do cholery, że uczestniczy w zawodach szczytowo prestiżowych. Na próżno. Co więcej, Australijczyk wyznał potem z bezczelną szczerością, że przedmeczowe godziny spędził na intensywnym obmacywaniu konsoli do gier wideo. „Czy to właściwy sposób na koncentrację? Nie mam pojęcia, chyba nie” – wzruszył ramionami.

Uchodzi za fenomenalnie uzdolnionego, zjawisko niewidziane na kortach od eksplozji talentu Federera, z którym właśnie – minionej nocy – przegrał. Przegrał po pojedynku jak epopeja, jak starcie Godzilli z Mechagodzillą, polemika Miłosza z Herbertem, strzelanina w O.K. Corralu – znaczy było 6-7 (9-11), 7-6 (11-9), 6-7 (5-7), potem się skończyło, finał wbrew duchowi sportu, ten wspaniały mecz powinien trwać co najmniej do teraz.

Kyrgios ostatecznie nie dał rady, ale nie przywiązujcie się do tego wyniku, jutro może być odwrotnie. Najwytrawniejsi znawcy twierdzą, że nigdy nie widzieli gracza z porównywalnie szybkim ramieniem, Australijczyk ma manipulować rakietą z taką swobodą, jakby trzymał szczoteczkę do zębów. Już jako nastolatek wyrzucił z Wimbledonu (debiutował wówczas) rozstawionego z najwyższym numerem Rafaela Nadala, ale też jeszcze jako junior potrafił w trakcie meczu znienacka stracić zainteresowanie grą i odpuścić. Nie ma cierpliwości do ćwiczeń, nie zatrudnia trenera (!), obżera się, do tenisa zapędzili go rodzice, sam tego sportu nigdy nie ogląda, wyobraźnię i dryg do wymyślania niebanalnych rozwiązań na korcie zawdzięcza niechęci do biegania, nie marzy o trofeach, karierę zamierza zakończyć najpóźniej w wieku 27 lat. Jest świadomy – jak utrzymuje – że do zdobywania Wielkich Szlemów musiałby trenować dwa razy dziennie, codziennie chodzić na siłownię, rozciągać się, częściej leżeć na stole do masażu i porządnie odżywiać, przysięga też, że byłby do tych poświęceń zdolny. Ale na razie nie wie, czy w ogóle trofeów potrzebuje. Prawdę mówiąc, kręci go raczej koszykówka.

Choć ostatnio przybywa sygnałów, że jednak postanowił potraktować tenis nieco poważniej. Po powrocie z banicji dwukrotnie pokonał Novaka Djokovicia, a w Miami – choć wybryki były, np. ciskanie rakietą i poparte wulgaryzmem, rzucone w kierunku trybun „zamknijcie się” – nie ogłaszał po meczu wygwizdującym go kibicom, że ma ich w głębokim poważaniu. Przeciwnie, wyraził nadzieję, że jego popis przypadł ludziom do gustu. A dwa tygodnie temu rzucił, iż w ubiegłym roku przebywał w ciemności, z której zdołał uciec.

Tenisowe sławy wzięły dzisiaj Australijczyka w obronę, nazwały zachowanie tłumu haniebnym. Ale Kyrgios dostał jedynie to, o co się napraszał. Bo narusza tabu. Sportowiec – nie tylko ten po burżujsku opłacany i w ogóle hołubiony – ma obowiązek swoją profesję kochać, więc miłość do uprawianej dyscypliny notorycznie wyznają nawet przeciętniacy, którzy nigdy niczego nie osiągną, lecz przyzwoicie zarabiają. Jak np. zwykły kopacz z polskiej ligi futbolowej, wyceniany przez rynek na kilkaset procent średniej krajowej. Dlatego poruszenie wywołuje Benoît Assou-Ekotto, jeden z setek zawodników z boisk angielskich, gdy wyrwie mu się między meczami, że „piłka nigdy nie była jego pasją i kopie ją wyłącznie dla pieniędzy”. Dlatego do psychicznych kłopotów herosi sportu przyznają się zazwyczaj dopiero po zakończeniu kariery, jak wielki Andre Agassi, który z powodu przygniatającej go presji tenisa po prostu nienawidził. Dlatego niekiedy wydarza się tragedia, jak u Roberta Enke, niemieckiego bramkarza, który podyktował przyjacielowi biografię – latami chorował na depresję, ukrywał to, panicznie bał się ujawnienia prawdy – by następnie popełnić samobójstwo, rzucając się pod pociąg w wieku 32 lat. A my czytaliśmy, że cierpiał nawet w Barcelonie (gdzie teoretycznie spełniał marzenia każdego ganiającego za piłką chłopca), ponieważ zdawał sobie sprawę, że jeśli nie popełni w meczu błędu, to chwała za sukces przypadnie strzelcom goli, gdy natomiast się pomyli, zostanie skazany jako jedyny winny.

Enke stanowi przypadek skrajny, pozbawiony tragicznego rysu Kyrgios – też poddany olbrzymiej presji, bogata w tenisowe tradycje Australia widzi w nim kolorową przyszłość – pozostaje raczej wyrośniętym urwisem, może wręcz chuliganem, który w trakcie udzielania wywiadu poluje na Pokemony, i to dwoma smartfonami równocześnie. Jednak reguły gry łamie na wielu poziomach. Talent trwonił nie potajemnie, lecz ostentacyjnie, postępując wbrew niewypowiedzianemu, acz powszechnemu przeświadczeniu, że obdarzeni nim szczęśliwcy mają moralny obowiązek dawać z siebie więcej niż zwykły śmiertelnik, który idzie do roboty, by ją odbębnić. I nie powtarza nieszczerych komunałów sprzedawanych przez miliony sportowców, których życiową misją jest ponoć sprawianie radości kibicom (choć częściej bywa dla nich czarujący). Przeciwnie, czasami publicznie wzdycha – po zwycięstwie lub porażce – że w trakcie gry przeraźliwie się nudził. Zawieszeniem został ukarany za popis na październikowym turnieju w Szanghaju, gdzie w mecz drugiej rundy włożył minimalny wysiłek; raz zszedł z kortu, zanim znacznie słabszy rywal odbił zaserwowaną piłkę; w stronę gwiżdżącej widowni wrzasnął, że marzy tylko o powrocie do domu. A potem obwieścił, że niczego nie jest fanom winien, że kupują bilety na własną odpowiedzialność – „wiecie, jaki jestem nieprzewidywalny” – że nie mają pojęcia, przez co on przechodzi.

Tenisowe władze wydały wyrok z zastrzeżeniem, że go złagodzą, jeśli Kyrgios pójdzie do psychologa, ale ten długo ani myślał się podporządkować. Wcześniej wyjawił przecież, że kompletnie nie obchodzi go, czy awansuje w światowym rankingu.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s