Post mortem

Chwila, w której dowiedziałbyś się, że zyskałeś nieśmiertelność i niezniszczalność, byłaby nie do zniesienia. Ludzie pragną jej głównie z braku wyobraźni – sądzą, że po prostu żyliby znacznie dłużej niż obecny standard, a nie strzeli im do łbów, że oznaczałoby to żmudne odhaczanie, dzień po dniu, godzina po godzinie, minuta po minucie, kolejnego miliona lat, kwintyliarda lat, septyliona lat i tak do usranej wieczności. Czuję zmęczenie na samą myśl.

Dlatego już w młodości obmyśliłem sobie nieco zmodyfikowane marzenie o nieśmiertelności. Chciałbym mianowicie płynąć przez czas w rytmie: rok życia – 100 lat hibernacji – wybudzenie – rok życia – 100 lat hibernacji – wybudzenie – rok życia – 100 lat hibernacji itd. Nadążacie? Gdybym zaczął tę operację dzisiaj, to za 10 lat ocknąłbym się w trzeciej dekadzie czwartego tysiąclecia (choć wówczas, mam nadzieję, będzie już obowiązywał uniwersalny czasokalendarz międzyplanetarny). Ocknąłbym się wypoczęty jak nigdy, gotowy do intensywnej eksploracji nieznanej epoki.

Tak byłoby po każdym przebudzeniu. Zupełnie nowa era, nowy matrix, nowa moralność i w ogóle wszystko nowe, nawet ludzie lub postludzie – nie wdepnąłbym w żadnych rozpraszających uwagę znajomych. Jak astronauta z „Powrotu z gwiazd” Lema (najważniejszy Hal w fantastyce obok komputera pokładowego z „Odysei kosmicznej”).

Koszt psychologiczny spory: absolutna samotność, być może psychicznie bym nie wydolił. Ale to marzenia, a zysk też byłby gigantyczny: zaspokojenie ciekawości. Bo w umieraniu szczególnie przeraża mnie to, że nie dowiem się, co będzie później. Kiedy Nieciecza wygra mundial (drużyny narodowe znikną, to bezsporne), kto zostanie królem Polski po Jezusie Chrystusie, co będziemy jeść po zespoleniu bio z techno i różne takie. Tymczasem moja metoda badawcza zagwarantowałaby prześledzenie w pół wieku 5050 lat dziejów ludzkości/postludzkości. No i zobaczyłbym, jak zdycha piłka nożna, tutaj aż mnie skręca z ciekawości, te zwłoki chciałbym ujrzeć najbardziej.

Nie jestem pewien, ale podejrzewam, że koncept „100 plus 1” uroiłem sobie w młodości w trakcie lektury „Fundacji” i całej reszty bajań Isaaca Asimova oraz jego następców, czyli wielotomowej historii przyszłości – dzieła spisanego spisanego koszmarnie nudnogazetowym językiem, ale porywającego dzięki bezkresnej jak kosmos wyobraźni autora. O czym informuję dlatego, że właśnie pomyślałem sobie, że pewnie nie wszyscy znają. A dobrą lekturę należy rekomendować.

Spisuję natomiast te niezborne akapity dlatego, że właśnie musiałem uśpić kota, który na moich oczach w kilka godzin całkiem zapadł się neurologicznie. Tracił kolejne zmysły, aż zamienił się w cierpiącą galaretę. Kilka dni przed pierwszymi urodzinami. To jest wpis autoterapeutyczny, do niczego nie prowadzi, przy pisaniu pierwszego zdania nie miałem pojęcia, co napiszę w drugim. Nie awanturujcie się przesadnie.



Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s