W styczniu rozmyślałem, czy Arkadiusz Milik jest fizycznym fenomenem, czy to medycyna wykonała kosmiczny skok. Po 97 dniach od zerwania więzadeł w lewym kolanie wznowił pełnowymiarowy trening z Napoli. Po 97 dniach od kontuzji, która dawniej odbierała piłkarzom całe sezony! Tym razem zresztą również prognozowano, że polski napastnik z trudem zdąży na schyłek sezonu ligowego.
Dzisiaj, gdy nasz piłkarz czeka na kolejny zabieg – tym razem uszkodził więzadła w prawym kolanie – tamte niewypowiedziane głośno pytania brzmią inaczej. Nasłuchałem się potem od rozmaitych fachowców wątpliwości, czy aby nie zaciągnięto Milika na boisko zbyt szybko. Nasłuchałem od znawców przedmiotu, którzy oczywiście nie chcieli i nie mogli dzielić się rozterkami publicznie. Wolałem je ignorować, tłumacząc sobie, że w klubie o ambicjach sięgających mistrzostwa Włoch i pucharowej fazy Champions League umieją porządnie zająć się, mówiąc brutalnie, swoimi najcenniejszymi i zarazem najkosztowniejszymi aktywami – członkami napastnika zarabiającego 2,5 mln euro rocznie, pozyskanego za 35 mln. A kiedy wpadła mi w ucho fraza: „chcieli sobie zrobić reklamę, rekordowo szybko postawić go na nogi”, objaśniłem ją zwykłą zawiścią.
Po raz ostatni tezę, że Polak powinien był wracać wolniej, usłyszałem w miniony poniedziałek.
Werbalizuję plączące mi się po łbie myśli nie po to, by kogokolwiek oskarżać – w Napoli na pewno mieli dobre intencje, znają się, zależało im na zdrowiu Milika jak nam. Nęka mnie po prostu typowość scenariusza: obawiasz się o leczone niedawno kolano, podświadomie ją chronisz, nadmiernie obciążasz drugie, ono też nie wytrzymuje. I niepokój o przyszłość piłkarza o nieprzeciętnym talencie, który zdawał się mieć wszystko, by wzbić się na szczyty Ligi Mistrzów.
Przypomnę: snajpersko piękniał nawet szybciej niż Robert Lewandowski. W wieku, w którym jego sławniejszy kolega z reprezentacji dopiero ewakuował się z tzw. ekstraklasy, Milik przeprowadzał się z Ajaxu Amsterdam – nastrzelał tam 47 goli, startował ładniej niż niejaki Luis Suárez – do Napoli. Do ligi włoskiej wtargnął jak na własne podwórko, na którym nikt nie ośmieli się mu podskoczyć, w reprezentacji Polski też narzucił sobie tempo niedostępne dla żadnego z napastników minionych dekad.
Czy zdoła jeszcze je odzyskać? Jak rok temu zastanawiałem się, czy podboju Serie A nie rozpocznie od założenia korony króla strzelców już w inauguracyjnym sezonie, tak teraz zastanawiam się, czy ocali karierę. Oczywiście nie martwię się, że nie wróci do futbolu. Martwię się, czy osiągnie tyle, na ile się zanosiło – biorąc pod uwagę jego profesjonalizm. Dwa kolejne lata bez gry w piłkę na pełnej intensywności to potężna wyrwa, a jeśli chcesz w futbolu zdobyć wszystko, liczy się każdy detal, każdy trening i mecz, każda wykorzystana w odpowiednim momencie szansa. Oby Milikowi się powiodło. Przed nim kolejny potwornie długi sezon, bicie rekordów odłóżmy może na bardziej sprzyjający czas.