Jak powszechnie wiadomo, ilekroć piłkarze reprezentacji Polski obejmą prowadzenie – niższe lub wyższe – zagapiają się, napraszają o stratę gola, rywal z uprzejmości korzysta. Właściwie każdy, niezależnie od klasy. Gdy w eliminacjach mundialu było: 2:0 w Kazachstanie, 3:0 z Danią, 1:0 z Armenią, 1:0 w Czarnogórze, 3:0 z Rumunią, 3:0 w Armenii oraz 2:0 z Czarnogórą – to przeciwnik zawsze zdołał odpowiedzieć celnym ciosem. I prawie zawsze przeżywaliśmy mocno stresujące chwile.
Trzeba jednak rozejrzeć się po wszystkich kontynentach, żeby pojąć, z jaką beztroską Polacy potrafią pozwalają się bić. Uprzedzam: mniej odporne jednostki poczują grozę.
Nasi piłkarze tracili w kwalifikacjach przeciętnie 1,4 gola na mecz. Więcej niż wszyscy inni liderzy grup w Europie, więcej niż wszyscy wiceliderzy grup w Europie, więcej niż wszyscy finaliści mundialu z Ameryki Południowej, więcej niż wszyscy finaliści z Ameryki Północnej, więcej niż wszyscy finaliści z Azji, więcej niż obaj wyłonieni dotychczas finaliści z Afryki. Słowem, więcej niż wszystkie 23 reprezentacje, które awansowały już na MŚ 2018.
I na dzisiaj realne wydaje się, że tylko jeden uczestnik przyszłorocznego turnieju dotrze do niego pomimo jeszcze marniejszych popisów defensywnych – Honduras. O ile oczywiście przeżyje baraż z Australią, faworytem nie jest.
To nie koniec. W strefie europejskiej również żadna drużyna z trzeciego miejsca w grupie nie traciła goli częściej niż ekipa Adama Nawałki. Ani Węgry, ani Albania, ani Gruzja. Gdyby sporządzić kontynentalną hierarchię według skuteczności obrony w eliminacjach, Polacy zajęliby 31. miejsce na kontynencie. A gdyby sporządzić hierarchię globalną, to zlecieliby na 64.
Wiem, porównywanie Aborygenów do Słowian i Ujgurów do Szawanezów nie ma sensu, w każdym regionie rozgrywki są zupełnie inne. Jeśli jednak stale obżeramy się rankingiem FIFA – metodą poznawczą również niedoskonałą – to dla higieny warto skosztować również innych klasyfikacji.
Nie zachęcam do panikowania ani czarnowidztwa, nie lubię tego tak samo, jak bajdurzenia, że medal jest tuż tuż, wystarczy wysunąć język i można go polizać. Dzisiaj prognozowanie czegokolwiek to ssanie z palucha, bo drużyny narodowe są wyjątkowo nietrwałe, zależne od aktualnej dyspozycji – zdrowotnej, sportowej etc. – rozrzuconych po całym świecie piłkarzy. Mundial nie ciągnie się miesiącami, lecz trwa kilka tygodni, a o sukcesie decyduje czasem wręcz kilkanaście dni. No i rywalizację reprezentacji niewiele łączy z klubową, spójrzcie choćby na Chorwatów, którym Real Madryt razy Barcelona plus Atlético do potęgi Juventus nie wystarcza, żeby uporać się z Islandią, której trener nie powołuje nikogo z poziomu Ligi Mistrzów.
Uspokaja mnie to, że kadra Nawałki w podobnej sytuacji znajdowała się po eliminacjach do Euro 2016. Też traciła gole zawsze i wszędzie, serwowała nam dreszczowce, ratowały ją zrywy ostatniej szansy Roberta Lewandowskiego (Glasgow!). Jeśli teraz działo się jeszcze ekstremalniej, to dlatego, że radykalnie przybyło kłopotów personalnych – zniknęli Grzegorz Krychowiak i Arkadiusz Milik, z przewlekłą legijną frustracją boryka się Michał Pazdan, Kamilowi Glikowi wariackość stylu Monaco pozwala na roztargnienie we własnym polu karnym, jeśli tylko skutecznie zaatakuje we wrogim.
Turniej w Rosji, podobnie jak turniej we Francji, zostanie jednak poprzedzony zgrupowaniem, na którym znów można przesterować piłkarzy mentalnie oraz taktycznie. Poprzednio się udało – podczas Euro 2016 polscy piłkarze minimalizowali ryzyko, grali z ostrożnością bliską lękliwości. To na turniejach, inaczej niż w kwalifikacjach, strategia skuteczniejsza, o czym ładnie świadczy choćby przykład złotej Portugalii, która do półfinału doczołgała się po czterech remisach w pięciu meczach, a w 1/8 finału, zanim przepchnęła w dogrywce Chorwatów, do tego stopnia symulowała aktywność, że groziło mi zapadnięcie w śpiączkę.
Dlatego mamy powody sądzić, że Polacy znów zdołają się zmienić. Jedną przyjemną zaletę utrzymują od początku kadencji Nawałki – prawie nigdy nie pozwalają, by rywal prowadził. W eliminacjach Euro przegrywali przez 125 ze 900 minut gry. Na turnieju finałowym – przez 0 z 510 minut gry. W wyścigu o mundial – przez 75 z 900 minut gry. Doceńmy to, nawet jeśli grupa z Rumunią, Danią, Czarnogórą, Kazachstanem i Armenią, która przed spróbowaniem uchodziła za wymagającą (popularne „wszyscy potracą tu sporo punktów”), dzisiaj wedle wielu komentatorów zmarniała do bandy patałachów.