Cieszy się olbrzymią sympatią kibiców, ale niełatwo zmierzyć, czy dokonał więcej czynów chwalebnych, czy więcej nabroił. Artur Boruc, który w piątkowym sparingu z Urugwajem pożegna się z reprezentacją Polski, to modelowy przypadek postaci niejednoznacznej, wywołującej skrajne emocje, obecnej w przestrzeni publicznej bardziej niżby chciał – także wskutek potarganego życia prywatnego.
Albo obskakiwał wszystkie słupki naraz, nawet w pojedynczej robinsonadzie, albo puszczał farfocla jak nieszczęsny w Belfaście, gdy reprezentacja Polski straciła jednego z bardziej kuriozalnych goli w swojej historii. Albo był najbardziej dorosły, bo jako jedyny sprostał wyzwaniu MŚ 2006 i Euro 2008, albo najbardziej niedojrzały, bo infantylnie, po chuligańsku prowokował fanów w rozżarzonym toksycznymi uczuciami Glasgow, lub urządzał sobie mordobicie na treningu. Albo wyglądał na charyzmatycznego wyczynowca, któremu szczególnie zależy – gdy jako jedyny wściekał się po porażkach kadry (słynne „mundial jest raz cztery lata, a my kompletnie go spieprzyliśmy”, wyżej nasza stara okładka), albo na amatora, który chętnie pójdzie w tango na zgrupowaniu. Albo wchodził do bramki puszysty, jak w kryzysowym okresie w Celticu, albo zaskakująco smukły i sprężysty, jak we Florencji, po terapii dietą śródziemnomorską. A trzeba mu oddać, że nie zwykł tracić formy dyskretnie, poprzez drobne, dostrzegalne tylko dla wytrawnych znawców błędy. Jak już nasza bramkarska kolubryna wypaliła, to z naprawdę grubej lufy i we wszystkich kolorach świata – żeby następnie, to też mu należy oddać, podnieść się i podpisywać kolejny kontrakt w mocnej lidze, pomimo eksperckich wrzasków, że upadł nieodwołalnie.
Zataczał się Boruc od ściany do ściany, bohater pozytywny zawsze sąsiadował w nim z negatywnym. James Bond i Szaleniec, Który Chce Zniszczyć Świat, w jednym ciele.
Też zastanawiałem się, jak go podsumować i rozliczyć, ale nie podołałem, odkładam te rachuby do szuflady z równaniami z jedną niewiadomą. Mogę powiedzieć jedynie tyle, że niespełna 38-letni Boruc ucieleśnia dla mnie nieustające tsunami w polskiej bramce. Marne 64 mecze w reprezentacji wystarczają u nas do rekordu wszech czasów na pozycji, na której wszędzie jest bardzo stabilnie.
Uwaga, teraz wodospad liczb. Gianluigi Buffon zagrał dla Włoch 173 razy. Iker Casillas dla Hiszpanii – 167. Thomas Ravelli dla Szwecji – 143. Shay Given dla Irlandii – 134. Peter Jehle dla Liechtensteinu i Edwin van der Sar dla Holandii – po 130. Peter Schmeichel dla Danii – 129 (Thomas Sorensen – 101). Peter Shilton dla Anglii – 125. Petr Cech dla Czechów – 124. Martin Poom dla Estonii i Recber Rustu dla Turcji – po 120. Pat Jennings dla Irlandii Północnej – 119. Stipe Pletikosa dla Chorwacji – 114. Gabor Kiraly dla Węgier – 108. Borisław Michajłow dla Bułgarii – 102. Erik Thorstvedt dla Norwegii – 97. Sepp Maier dla Niemiec – 95 (Manuel Neuer – 74). Hugo Llloris dla Francji, Roman Berezewski dla Armenii i Aleksandrs Koļinko dla Łotwy – po 94. Neville Southall dla Walii i Ołeksandr Szowkowski dla Ukrainy – po 92. Jim Leighton dla Szkocji – 91. Antonios Nikopolidis dla Grecji i Jonathan Joubert dla Luksemburga – 90…
Dobrze, zakręcę kurek, zanim się potopicie, dodam jeszcze tylko, że z całej Europy wyłowiłem ledwie osiem krajów, w których bramkarz o najdłuższym stażu w reprezentacji uciułał mniej występów niż Boruc. Zasadniczo rekordziści mają ich wszędzie nie tyle więcej, ile znacznie więcej, wylanymi wyżej cyferkami chciałem uzmysłowić, do jakiego stopnia dzieje się między polskimi słupkami nienormalnie. Kto inny zaczynał Euro 2012, a kto inny kończył. Kto inny zaczynał Euro 2016, a kto inny kończył. Nawet u Adama Nawałki, trenera konserwatywnego i wrogiego gwałtownym ruchom, nie sposób ustalić hierarchii – Łukasz Fabiański prowadzi w meczach z Wojciechem Szczęsnym tylko 20:16, obecnie obaj rywalizują o pozycję numer jeden, a biorąc pod uwagę fabularne zawijasy pod poprzeczką, nie należy wykluczać, że podczas mundialu ponad wszystkich wzleci Łukasz Skorupski.
I tak docieramy do paradoksu. Choć w XXI wieku w wychowywaniu golkiperów się specjalizujemy, nigdy nie musimy zastępować ich w reprezentacji atrapami (co zdarzało się na każdej innej pozycji!) i w niektórych krajach próbują nawet odkrywać tajemnicę naszego sukcesu, to wciąż nie wylansowaliśmy nikogo wybitnego. Mit Jana Tomaszewskiego, który na mundialu obronił aż dwa rzuty karne, pozostaje niezagrożony.