Ile waży selekcjoner, czyli włoska tragedia a sprawa polska

Nie wiadomo, czy Włosi ocaleją i mimo wszystko doczołgają się na mundial 2018 – barażowy rewanż ze Szwecją w poniedziałek – na razie wiadomo tylko, że kopią żałośnie słabo, poniżej godności czterokrotnych mistrzów świata, jak drużyna bez tożsamości. W piątek przegrali 0:1, o czym rano napisałem parę akapitów tutaj.

I można oczywiście wzruszyć ramionami, że nie dzieje się nic niezwykłego. Bo płacą za lata zaniedbań. Bo przyzwoicie wyglądają tylko w defensywie, gdzie wciąż odwołują się do przeszłości (39-letni Buffon + 36-letni Barzagli + 30-letni Bonucci + 33-letni Chiellini + 34-letni De Rossi = 522 występy w reprezentacji, czyli 104,4 mecze na głowę). Bo zbyt często wpuszczają na boisko przeciętniaków, których w multimedalowej przeszłości nie wpuściliby nawet na stadion. Zanim jednak zadowolimy się kliszami o upadku włoskiego futbolu, wycieranymi rutynowo od dekady, zwłaszcza po fatalnych mundialach w 2010 i 2014 roku (podczas żadnego nie przetrwali fazy grupowej), proponuję rzut oka na podstawowy skład w piątkowym meczu:

MŚ 2018, Włochy

A teraz proponuję odświeżyć sobie jedenastkę, która w ćwierćfinale ubiegłorocznych mistrzostw Europy wyszła na Niemców. I biła się do upadłego przez 120 minut, najmocniejszej bodaj drużynie narodowej świata w minionych latach uległa dopiero po rzutach karnych:

Euro 2016, Wlochy - Niemcy

Czy ci gracze obiecują więcej niż gracze, którymi Italia dysponuje dzisiaj? Powiedziałbym, że nie, nawet zdecydowanie nie, ba, upierałbym się, że ówczesny selekcjoner Antonio Conte przebierał w uboższych zasobach ludzkich niż obecny selekcjoner Giampiero Ventura. Conte nie powołał właściwie nikogo zorientowanego ofensywnie, kto zachwycałby w klubie, tymczasem Ventura ma choćby luksus rzucenia na Szwecję rewelacyjnego jesienią Lorenzo Insigne.

Skrzydłowego Napoli zostawił jednak włoski trener w rezerwie. Podobnie jak innego zawodnika lidera Serie A, niejakiego Jorginho. Ventura ewidentnie nie zauważył, kto demonstruje obecnie najlepszy futbol w Italii.

Nie zamierzam czepiać się akurat wymienionych nazwisk. Rzucam najbardziej oczywiste przykłady, bo najnowsza historia reprezentacji Włoch to modelowy materiał dowodowy uzmysławiający, ile waży selekcjoner. Ci sami piłkarze, którzy pod szefem Conte wygrywali z Belgią, w fascynujących okolicznościach rozprawiali się z Hiszpanią oraz zatrzymywali Niemców, po przejściu pod władzę Ventury obrywają od Szwecji, oddają punkty (u siebie!) Macedonii, ledwie przepychają Albanię.

I pozwalają się zmiażdżyć Hiszpanii. Poprawka: przede wszystkim dają się zmiażdzyć Hiszpanii.

Kiedy we wrześniu wyprawili się do Madrytu (0:3), nie tyle przegrali, ile zostali zrównani z murawą. Ktoś chyba nawet rzucił, że Ventura nie stracił tam punktów, lecz twarz. Jako poważny trener. Zaszalał z systemem 4-2-4, który to system nie wystarczył kilka dni później nawet na solidne wybatożenie Izraela.

Wspominałem tamtą klęskę Włochów, gdy oglądałem piątkowy sparing Polski z Urugwajem (i zarazem zerkałem, co dzieje się w Sztokholmie). Sparing wypróbowujący sposób gry ostrożny, nawet zachowawczy. Rozmyślałem, siedząc na trybunach Narodowego: „Aha, wracamy do strategii sprzed Euro 2016. Co działało w eliminacjach, niekoniecznie zadziała w turnieju finałowym, musimy przygotować wariant redukowania ryzyka jakichkolwiek strat”. Nasza reprezentacja po liftingu dotrwała na mistrzostwach kontynentu w ćwierćfinału, a wielu kibiców, najwyraźniej rozczarowanych remisami ze Szwajcarią i Portugalią, zarzucało jej postawę nazbyt pasywną, minimalistyczną, wręcz tchórzliwą.

Niewykluczone, że historia się powtórzy, bo tylko jednego jestem pewien – Polacy niezależnie od okoliczności nie popełnią sportowego samobójstwa, do którego sprowokował Italię jej własny trener. Nie wystawią też na rozstrzygający mecz piłkarza ewidentnie nieodzyskanego po kontuzji, jak Andrea Belotti, którego rzucił Szwedom pod korki Ventura (rozpędzony ostatnio Stephan El Shaarawy skończył na trybunach, wrrrr). Bo u nas obowiązują pewne reguły.

Ventura to prawdopodobnie fachowiec kompetentny, lecz pozbawiony atutów ekstra, umożliwiających rywalizowanie na poziomie międzynarodowym. Taki włoski Waldemar Fornalik, który wie, o co chodzi w piłce nożnej – piszę to bez ironii – jednak dla swojego własnego dobra nie powinien próbować przekazywać tej wiedzy poza Chorzowem z przyległościami. Trener na lokalną miarę. Piłkarze z ambicjami i umiejętnościami nie wygrają dzięki niemu, lecz co najwyżej pomimo niego.

Jak Włosi – być może, mam nadzieję, wiecie, że im kibicuję – którzy po nieszczęsnym remisie z Macedonią zebrali się w trybie alarmowym sami, bez selekcjonera, jakby uznając, że oczekiwanie czegokolwiek od Ventury nie ma sensu. Na razie nie osiągnęli wiele, zresztą od kilku dni krakałem w gronie znajomych, że w Sztokholmie padną. Nie dlatego, że umieją mniej niż Szwedzi. Przeciwnie, umieją znacznie więcej. Ale zarządza nimi szef, który czyni drużynę nie bardziej, lecz mniej wartościową niż suma tworzących ją jednostek. Który nie wstydzi się wyrazić po porażce nadziei, że w rewanżu w Mediolanie to jemu będzie sprzyjał sędzia. Któremu wcześniej wypsnęło się, że w ogóle nie bierze pod uwagę, by Włosi mogli nie awansować na mundial.

Muszę przyznać, że wolę już nudziarza od formułek o „koncentrowaniu się tylko na najbliższym meczu” czy „szanowaniu każdego przeciwnika”. Nuda i powściągliwość bywają w piłce nożnej fascynujące.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s