Wreszcie. Mamy już komplet zaproszonych. Po nocnym zwycięstwie nad Nową Zelandią jako ostatni dołączyli do elity Peruwiańczycy, którzy na mundial czekali od 22 czerwca 1982 roku, gdy przyjęli ciosy od drużyny Antoniego Piechniczka. Polacy złoili ich wtedy 5:1. I teraz cały kraj czekał na awans jak na powrót do Edenu, przed rewanżowym barażem prezydent Pedro Pablo Kuczynski ogłosił, że jeśli piłkarze nie zawiodą, to następnym dzień będzie wolnym od pracy. Obligatoryjnym wszędzie – i w sektorze publicznym, i w prywatnym. (Piłkarze nie zawiedli, ale niewykluczone, że pomogły im brudne chwyty).
Rozejrzyjmy się zatem, kto na przyszłoroczne party u Putina wpadnie, a kto nie.
Perspektywa demograficzna. Najważniejsze piłkarskie igrzyska kojarzymy odruchowo z imprezą, w której uczestniczą niemal wszyscy, tymczasem dzieje się wręcz odwrotnie – to święto wykluczające, a edycja z 2018 roku, m.in. z powodu eliminacyjnej klapy Amerykanów, obecnych zawsze od 31 lat, będzie jeszcze bardziej wykluczająca niż zwykle. Jak zwykle nie zagrają także piłkarze z Chin, Indii oraz Indonezji, czyli czterech krajów o największej populacji, a generalnie swoich rodaków na rosyjskich boiskach nie zobaczy około 5,8 mld mieszkańców Ziemi. Czyli aż 76 proc. ludzkości:
Najmniejszym uczestnikiem – i to w całej historii mundiali – będzie oczywiście Islandia, która w ubiegłym roku została najmniejszym w historii uczestnikiem mistrzostw Europy. 335-tysięczna, mniej liczebna od dotychczasowego rekordzisty Trynidadu i Tobago, którego drużyna reprezentowała przed dekadą nację 1,3 miliona głów. Reprezentowała godnie. Zdołała urwać punkt Szwecji, a dopingowali ją najfajniejsi poznani przeze mnie mundialowi kibice – tłumaczyli, że „w życiu liczy się czysta woda i dobry banan”, pasjami objaśniali, czym się różni Trynidad od Tobago, i w ogóle sprawiali wrażenie skrajnych odmieńców, potwierdzając wszelkie stereotypy o karaibskiej mentalności „sex and beach”.
Teraz oddali rekord i trudno sobie wyobrazić, by w przyszłości ktokolwiek islandzkiego malucha przelicytował. W rankingu państw i terytoriów zależnych sklasyfikowanych według liczby ludności zajmuje 180. miejsce, tuż za nim są Barbados, Polinezja Francuska, Gujana Francuska, Nowa Kaledonia oraz Vanuatu.
Żeby jeszcze silniej szarpnąć za wyobraźnię: więcej mieszkańców od Islandii ma Bydgoszcz.
Perspektywa sąsiedzka. Niemcy pozostają przepotężni, od Euro 2016 tylko oni nie przegrali z nikim (16 zwycięstw, 5 remisów, 61-12 w bramkach). Poza tym otaczają nas jednak same patałachy – ani Litwini, ani Białorusini, ani Ukraińcy, ani Czesi, ani Słowacy nie umieli wepchnąć się choćby do baraży. Wprawdzie ci ostatni dzięki korzystniejszemu od Szkotów stosunkowi bramek zakończyli grupę na pozycji wicelidera, ale okazali się wiceliderem z najskromniejszym dorobkiem. W ogóle pomieszkujemy w okolicach futbolowo wyjałowionych, nawet baraży nie dotknęli również tylko ciut bardziej oddaleni Austriacy, Węgrzy, Rumuni, Mołdawianie, Łotysze… Wznieśmy sztandary i kufle bimbru chomikowanego na szczególne okazje! Jesteśmy regionalnym mocarstwem!
Perspektywa morska. A skoro już podglądamy sąsiadów ze środkowej Europy… Zwracam uwagę, że na mistrzostwa awansowały zaledwie dwa z aż 44 zrzeszonych w FIFA państw śródlądowych – Szwajcaria oraz Serbia. Czyżby brak dostępu do plaży upośledzał piłkarsko?
Ok, jaja sobie robię. Tak mi się jakoś pokojarzyło:-)
Perspektywa medalowo-historyczna (1). Do upadłych Holendrów (trzykrotni wicemistrzowie świata) przyzwyczajamy się od kilku sezonów, ich losy nadzwyczaj sugestywnie uzmysławiają, jak nagle skarleć może nawet gigant – na dwóch poprzednich mundialach wykopywali medale, kolejno srebrny i brązowy, by w eliminacjach ME 2016 i MŚ 2018 nie wśliznąć się nawet do baraży.
Teraz wstrząs wywołali jednak przede wszystkim czterokrotni mistrzowie świata Włosi, którzy tej jesieni wyduszali z siebie gola raz na 180 minut, ale użyli do tego aż 27 zawodników. Rzadko wina selekcjonera jest aż tak bezdyskusyjna – reprezentację oddano przeciętniakowi i mentalnemu prowincjuszowi, co tym bardziej paradoksalne, że mowa o krainie bodaj najbogatszej na świecie w wybitną myśl trenerską – w samej Anglii od 2010 r. mistrzostwo zdobyli Antonio Conte, Claudio Ranieri, Roberto Mancini i Carlo Ancelotti, w Lidze Mistrzów szalał ostatnio Massimiliano Allegri, teraz rośnie innowator Maurizio Sarri etc. Długo by wymieniać, zwłaszcza że Giampiero Ventura wygrywał tylko ligę czwartą (z Entelle i Pistoiese), trzecią (z Lecce) i drugą (z Torino), w tym ostatnim klubie znalazł swoje najbardziej prestiżowe miejsce pracy, tylko tam liznął europejskich pucharów. Znaczące: nawet niemiecki selekcjoner Joachim Löw, słysząc o buncie odmawiającego wejścia na boisko De Rossiego, zamiast solidaryzować się z kolegą po fachu, określił reakcję piłkarza jako świadczącą o jego wielkości.
Tymczasem Włosi próbując wyjaśnić przyczyny tragedii, gonią w piętkę. Rozpaczają, że w bieżącym sezonie Serie A kluby w aż 53 proc. polegają na piłkarzach zagranicznych, nie zauważając, że w Bundeslidze proporcja wygląda identycznie. I nie przeszkadza to Niemcom być najbardziej utytułowaną drużyną narodową trwającej dekady. Doprawdy, głębia poklęskowych analiz czasami poraża.
Perspektywa medalowo-historyczna (2). Węgrzy kopią najżałośniej pośród wszystkich, którzy kiedykolwiek zajrzeli do finału MŚ, a przecież oni zabawiali tam aż dwukrotnie, ba, przez ładnych parę lat fruwali na szczycie z zasłużoną sławą rewolucjonistów. Dzisiaj to piłkarskie państwo upadłe. W grupie eliminacyjnej zajęli trzecie miejsce z 14 (!) punktami straty do wicelidera. Przegrywali w ostatnich latach z Andorą, remisowali Wyspami Owczymi, wreszcie w ubiegłym tygodniu oberwali od Luksemburga. I pomyśleć, że trzyma tam władzę akurat były piłkarz i lider wielkiego programu odnowy węgierskiego futbolu! Premier Viktor Orban nadzorował nawet przegłosowywanie ustawy usuwającej ze stanowiska konkretnego człowieka – burmistrza miasteczka, w którym miało powstać centrum szkolenia… Miniony rok naszych bratanków do szabli i szklanki wyglądał tak, jakby szable ostatecznie ustąpiły szklankom:
Perspektywa odkrywcy. Na przeciwległym biegunie do Włochów i Holendrów oraz mistrzów Ameryki Południowej Chilijczyków, mistrzów Ameryki Północnej Amerykanów i mistrzów Afryki Kameruńczyków (ich wspólna nieobecność czyni mundial 2018 wręcz bezprecedensowym) umieściłbym nie tyle wspomnianych Islandczyków, którzy mają za sobą piękną przygodę na Euro 2016 oraz lata metodycznego wylewania fundamentów pod sukces, ile innych absolutnych debiutantów – Panamczyków. Stanowiących namacalny dowód, że na MŚ pośpiewać każdy może.
Oni nie weszli w epokę futbolowego oświecenia, im mundial spadł w pewnym sensie z nieba. W ostatniej kolejce kwalifikacji w Ameryce Północnej i Środkowej wyprzedzili reprezentację USA, która przeżywa szokującą zapaść i przegrała nawet z Trynidadem i Tobago. Tymczasem Panamczycy uporali się z Kostaryką (awansowała wcześniej), m.in. dzięki golowi, który w ogóle nie padł, w potwornym zamieszaniu w polu karnym piłkę w bramce dojrzał tylko sędzia liniowy. Wcześniej kopali na miarę swoich możliwości, czyli miernie. Wygrali ledwie dwa z pozostałych dziewięciu meczów, wspomnianym Amerykanom ulegli 0:4, strzelali średnio 0,9 gola na 90 minut. Nikt inny nie awansował z tak wątłą ofensywą.
Perspektywa swojska. Jak Panamczycy mieli słomiany zapał w ataku i zdobywali bramki najrzadziej wśród wszystkich finalistów, tak Polacy stawiali słomiany opór na swoim polu karnym i tracili bramki najczęściej wśród wszystkich finalistów. Przeciętnie 1,4 na mecz, co czyni ich defensywę bardziej dziurawą niż ponad 60 drużyn z całego świata. M.in. dlatego trener Adam Nawałka kombinuje z nowym, bezpieczniejszym systemem gry – powtarza strategię sprzed mistrzostw kontynentu, która przyniosła reprezentacji największy sukces od 1982 roku.
Perspektywa selekcjonerska. Aż pięciu finalistów poprowadzą na rosyjskim turnieju Argentyńczycy: Jorge Sampaoli (Argentyna), Edgardo Bauza (Arabia Saudyjska, przejął posadę już po awansie po Bercie van Marwijku, który zirytował przełożonych, bo wpadał do Rijadu tylko przy okazji meczów), José Pekerman (Kolumbia), Héctor Cúper (Egipt) i Ricardo Gareca (Peru).
Perspektywa weterana. Essam El-Hadary zadebiutuje na mundialu i od razu ustanowi rekord, zostając najstarszym uczestnikiem turnieju w jego dziejach. Co więcej, 44-letni bramkarz nie będzie pełnił funkcji żywej maskotki ani doświadczonego wiarusa od „atmosfery” lub trzymania dyscypliny w szatni, on reprezentacji Egiptu kapitanuje w sensie ścisłym, w eliminacjach wyszedł spomiędzy słupków tylko na ostatnie spotkanie, już po awansie. Karierę planuje zakończyć po MŚ 2022.
Perspektywa faworytów. Niemcy – wiadomo. 100 proc. zwycięstw w eliminacjach, 43-4 w golach. Nawet Hiszpania przed 2010 r. – dotychczasowy nowożytny rekordzista – była od nich łagodniejsza. Jednak nie dość, że skopali rywalom tyłki z właściwym sobie rozmachem, to jeszcze kadrę odmłodzili, wszczepiając do niej całą eskadrę nowych talentów. Zasobami dysponują bezkresnymi, w pełni docenilibyśmy je tylko wtedy, gdyby trzeba było wystawiać do gry zespoły co najmniej czterdziestosobowe. Dotyczy też: Hiszpania, Francja.
Presję ponad wszystkie będą dźwigać na sobie jednak Brazylijczycy, którzy przed czterema laty sprosili resztę świata na mundial, żeby reszta świata z bliska przyjrzała się, jak wygląda królowa futbolu rozniesiona na strzępy. 1:7 w półfinale i 0:3 w meczu o brąz to eksplozja, która już nigdy się nie powtórzy, w każdym razie nie w tym eonie. Odkąd jednak piłkarzy „Canarinhos” przechwycił trener Tite, ci rozbujali się jak na placu zabaw – 12 meczów bez porażki i ledwie jeden gol strzelony przez rywali z akcji (1080 minut!) to bilans przytłaczający, zwłaszcza w okolicznościach przyrody południowoamerykańskich. Kopać umieją tam wszyscy, niewykluczone nawet, że sportowo wszyscy zasługiwaliby na mundial.
Tymczasem zmartwychwstała Brazylia – wystrojona kolorowo, łącząca supergwiazdorów za ćwierć miliarda euro z graczami z chińskiego wygwizdowa – tańczy między nimi jak jej się zachce. I jeszcze onieśmiela symboliką, w końcu zaatakuje napastnikiem o anielsko brzmiącym, obiecującym zbawienie imieniu Gabriel Jesus. Wystarczy do złota? Dzisiaj wiadomo tylko tyle, że brazylijski triumf przyniósłby więcej radości niż jakikolwiek inny. Piłkarzy „Canarinhos” dopingować będzie 209 mln rodaków – reprezentują wśród finalistów nację najliczniejszą.