Wstrząsy 2017

podsumowanie roku, 2017, piłka nożna

Dopiero teraz, kiedy prawie minął, uzmysłowiłem sobie, że w piłce nożnej – a może i w całym sporcie –  składał się z mnóstwa gwałtownych wykrzywień czasoprzestrzeni. Ile przeżyliśmy radykalnych wolt, nieoczekiwanych zwrotów akcji, nagłych przełomów! To był niesamowity rok, w którym trzęsienie murawy goniło trzęsienie murawy.

Wstrząs madrycki. Od drużyny, która panuje wszędzie, jak król królów – w kraju i w Europie – do drużyny, która w lidze hiszpańskiej stacza się 14 punktów pod Barcelonę, a w Lidze Mistrzów pozwala sobą pomiatać Tottenhamowi. Od drużyny, która latem w olśniewającym stylu triumfuje w El Clásico i prowokuje prognozy, również moje, że oto nadciąga era Realu Madryt, do drużyny, która zimą zbiera w El Clásico ostre cięgi i poddaje walkę o tytuł zawstydzająco wcześnie, w przededniu Bożego Narodzenia. Od drużyny, która ustanawia strzeleckie rekordy – 73 mecze z rzędu z golem, czyli poprawione najlepsze serie w Hiszpanii (44, Barcelona) oraz Europie (61, Bayern) – do drużyny, która w miesiąc nie umie wydusić z siebie bramki w żadnym z prestiżowych starć (w Bilbao, w derbach Madrytu i w El Clásico) i skutecznością ustępuje Realowi Sociedad. To się zawaliło zbyt szybko, żeby nie zbaranieć. Real zaczął przypominać imperium, które znienacka straciło połowę terytorium.

Wstrząs barceloński. Od drużyny pogrążonej w depresji i pogodzonej z losem, zwłaszcza po ucieczce Neymara gotowej na długie cierpienia, do drużyny, która tłucze ligowe punkty najszybciej w historii, choć aż 27 razy (!) trafiała w słupek lub poprzeczkę. Od lamentów, że transfer Paulinho ściąga na klub hańbę – w końcu wyjęty z wygnania w lidze chińskiej – do wysławiania go jako kluczowego gracza. Nikt nie wierzył, że Barcelona nie zatęskni za błyskotliwym brazylijskim atakującym, nikt nie sądził też, że rozstrzygającą rolę będzie odgrywał niezbyt błyskotliwy brazylijski środkowy pomocnik. A jednak. To piękna opowieść o złożoności mechanizmu, jaką stanowi zespół piłkarski. Odejście megagwiazdora uwolniło Jordiego Albę, który nie musi już harować za niego w defensywie, eksplodował w ofensywie, baraszkuje na lewym skrzydle jak mu się zachce. Czyżby Neymar < Paulinho?

Wstrząs argentyński. Od drużyny, która miesiącami ledwie wydłubuje ćwierć sensownej akcji na mecz i w piątek 6 października wymordowuje u siebie 0:0 z Peru, do drużyny, która w środę 11 października potrzebuje 38 sekund, by rozwałkować na wyjeździe Ekwador i wreszcie zwyciężyć wielobramkowo. Tak ocalała Argentyna. Srebrna medalistka poprzedniego mundialu do ostatniej kolejki eliminacji drżała o awans na następny. A przeżyła dzięki wirtuozowi, którego nazwisko powinno było paść – rozświetlone wszystkimi kolorami futbolu – już w rozdzialiku o wstrząsie barcelońskim. Leo Messi zdobył Ekwador hat-trickiem, po natarciach, które sam inicjował i wieńczył; Leo Messi stanowi jednoosobową wieżę oblężniczą i w reprezentacji kraju, i w klubie, Leo Messi z każdym sezonem, nawet niepopartym trofeami, rozrzuca coraz więcej zagrań pereł nakazujących obwoływać go futbolistą wszech czasów. Także wtedy, gdy Złotą Piłkę odbiera Cristiano Ronaldo. Odbiera zasłużenie, nie zamierzam rozpętywać tu kolejnej wojny katalońsko-madryckiej, zdaję sobie sprawę, że zawsze przegrywają ją wszyscy uczestnicy. Gdyby jednak zsumować całą boiskową działalność, do goli i asyst dokładając dryblingi, wykreowane okazje strzeleckie, natarcia tkane od pierwszego do ostatniego dotknięcia i w ogóle wszystko, do czego Messi przyłożył nogę, nie byłoby żadnych wątpliwości, że jest najbardziej wydajny ze wszystkich. Nawet jeśli dla oszczędzania energii po boisku głównie spaceruje, jak w niedawnym El Clásico. Mamy tu cały tłum wybitnych piłkarzy ukryty w jednym ciele, od natchnionego rozgrywającego po zabójczego środkowego napastnika. Jednoosobowa orkiestra symfoniczna.

Wstrząs transferowy. Piłkarze są już drożsi niż filmowe superprodukcje. Właściciele Paris Saint-Germain wydadzą w sumie na Neymara więcej niż kosztowali przewodzący rankingowi wszech czasów „Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach”. Transfer szokujący, przełomowy, być może zasługujący na angielskie określenie „gamechanger”, ostatecznie detronizujący Barcelonę i Real Madryt jako duet, któremu na rynku nie podskoczy nikt na planecie. I po raz pierwszy nikt nawet nie udaje, że zakup piłkarze ma sens finansowy. Nie ma, to posunięcie motywowane względami geopolitycznymi, podobnie jak niewiele tańsze przejęcie Kyliana Mbappé, czyli bodaj najbardziej zjawiskowego nastolatka od czasów Ronaldo („oryginalnego”, brazylijskiego). Symbolem epoki pozostaje jednak Neymar, o czym obszerniej piszę tutaj.

Kto będzie bohaterem kolejnego rekordowego transferu? Kandydat numer jeden nazywa się Harry Kane, któremu wróżyłem kilka tygodni temu, że zatarasuje drogę do Realu Madryt Robertowi Lewandowskiemu. Pytanie, czy królewski klub podoła finansowo i czy w ogóle zamierza wdawać się w szaleńczy wyścig zbrojeń. A może istotnie spróbuje zasadzić się na Neymara?

Wstrząs angielski. Wyspiarze wystrzelili na niebotyczny jak na swoje standardy poziom gry, szalejąc w Lidze Mistrzów, kolekcjonując medale turniejów juniorskich, urzekając świat plejadą talentów z różnych pokoleń, od wspomnianego akapit wyżej napastnika Tottenhamu, przez Raheema Sterlinga, po dzieciaków Phila Fodena (rusza się jak wyrzeźbiony w La Masii) czy Rhiana Brewstera. Znów: zawrócili nam Anglicy w głowach nagle, niemal z dnia na dzień. Owszem, Kane już sezon 2015/16 kończył w glorii króla snajperów ligi angielskiej, ale dopiero z nastaniem kalendarzowego roku 2017 dofrunął tam, gdzie od dekady szybują Messi i Ronaldo. Zaczął kanonadę zaraz po Sylwestrze (jako pierwszy w kraju, około godz. 14.57), prędko dołożył hat-tricka, w lutym miał ich już trzy. Uderza prawą nogą, lewą i głową, technikę strzału opanował jak Michael Owen. Nie pamiętam już, kiedy poprzednio nie chciało mi się rechotać, gdy Anglicy stawiali swojemu piłkarzowi komentarzowe pomniki.

Wstrząs manchesterski. Od drużyny, która wiosną ledwie wskakuje na podium ligi angielskiej i pozwala się okładać w dwumeczu z AS Monaco, do drużyny, która jesienią wygrywa chyba więcej meczów niż rozgrywa, rozpyla ataki rozprzestrzeniające się jak pożar lasu, mknie ku przyćmieniu legendy „Niezwyciężonych” z Arsenalu. Pep Guardiola znów to zrobił. Znów wcielił w życie swoje idee, które od blisko dekady stanowią najbardziej efektywny sposób gry w piłkę nożną (jeśli za kryterium uznamy odsetek odnoszonych zwycięstw) i radykalnie wpływają na kariery zawodników (Sterling! Kevin de Bruyne!). Znów stworzył drużynę osobną, porywającą, przykuwającą uwagę międzynarodowej publiczności. I odniósł bodaj najbardziej spektakularny triumf nad José Mourinho. Jak wśród piłkarzy od dekady rywalizują Messi i Ronaldo, tak wśród trenerów rywalizują oni, ale dopiero teraz pracują w niemal identycznych okolicznościach, umożliwiających uznać warunki gry za w pełni „sprawiedliwe”. Obaj przylecieli do tego samego miasta, objęli kluby w kryzysie i z gigantycznymi ambicjami, wydali setki milionów na transfery. O ile jednak Mourinho przygotował drużynę bardzo dobrą, o tyle Guardiola stworzył dzieło fenomenalne, wygrywające nie tylko suchym wynikiem. Pierwszy proponuje styl gry nużący nawet kibiców Manchesteru United, drugi podarował kibicom Manchesteru City przeżycia, jakich nie doświadczyli nigdy.

Wstrząs mediolański. Od letniej ekstazy, podczas której zubożały ostatnio klub szasta szmalem jak sułtan Brunei, do jesiennej smuty przesyconej niepokojem, że klub zostanie zlicytowany przez agresywny fundusz hedgingowy – znany z tego, że nie bierze jeńców – bo należy do Yonghonga Li, hochsztaplera zdemaskowanego przez „New York Times” jako rzekomy właściciel kopalń, o którego majątku w Chinach nie słyszano. Od drużyny obsadzonej piłkarzami miernotami, którzy w poprzednim sezonie wywoływali ładne wrażenie, wielokrotnie demonstrując, że mają serce i pasję do gry, do drużyny obsadzonej piłkarzami o obiecujących nazwiskach, którzy w trwającym sezonie są rozmemłaną zgrają bez wspólnej wizji, istnieją chyba tylko po to, by beznadziejne, wsmarowane w dno tabeli Benevento miało komu podprowadzić swój jedyny punkcik uciułany w debiutanckim sezonie w Serie A. Od Leonardo Bonucciego jako kandydata na obrońcę numer jeden na świecie, o którego usługach marzy trener Guardiola, do Leonardo Bonucciego jako ostatniego fajtłapy, który zawala wszystkie ważne mecze. Co tu dużo gadać – kibicowanie Milanowi smakuje dzisiaj jak papier ścierny, przynajmniej tak sobie wyobrażam smak papieru ściernego.

Tymczasem po niebiesko-czarnej stronie miasta z dnia na dzień zajaśniało słońce. Wystarczyło, by Luciano Spalletti kilka razy dotknął piłkarzy, a oni spotężnieli indywidualnie i grupowo – Milan Skriniar (gdzie ty się pchasz, chłopie, z takim ładnym imieniem, no chodź do nas!) jako stoper połyka Bonucciego na śniadanie, Mauro Icardi podniósł skuteczność o jakieś 100 proc., Inter pomimo ostatnich wpadek po latach posuchy wrócił na ligowe podium. Zazdrość.

Wstrząs liberyjski. Od pierwszej w Afryce kobiety prezydent do pierwszego na świecie prezydenta piłkarza. Od Ellen Johnson-Sirleaf, która ukończyła ekonomię na Harvardzie, do George’a Weaha, który dorastał w slumsach najbiedniejszej części Monrovii i zaczął nadrabiać edukacyjne braki dopiero po poprzednich przegranych wyborach, gdy wytykano mu, że niewiele wie i rozumie – w 2006 r., jako czterdziestolatek, zdał maturę, w 2011 r. uzyskał licencjat (z zarządzania, na uniwersytecie na Florydzie), w 2013 r. został magistrem (administracja publiczna). Taką podróż odbyła właśnie Liberia, podliczanie wyborczów jest formalnością. Gdy na przełomie wieków niszczyła ją jedna z najkrwawszych i najbardziej bestialskich wojen współczesności (zginęło ponad ćwierć miliona ludzi, jedna dziesiąta ludności, a jedna trzecia stała się bezdomnymi tułaczami i uciekinierami; trzy czwarte kobiet padło ofiarą gwałtu), radość dawał tylko Weah. Najwybitniejszy futbolista w historii Afryki, jedyny laureat Złotej Piłki z kontynentu. Coś w życiu wychodzi przynajmniej byłym graczom Milanu, tutaj Wojciech Jagielski więcej pisze także o Kachaberze Kaładze, sportowym bohaterze Gruzji wybranym niedawno na burmistrza Tbilisi. I niewykluczone, że również przyszłym prezydencie państwa. Ministrem i wicepremierem już był.

Wstrząs kopenhaski. Od drużyny, która miała awansować na mundial jako pierwsza w Europie i z miażdżącą przewagą nad rywalami, do drużyny, która walczyła o awans do ostatnich minut ostatniego meczu kwalifikacji. 1 września 2017 roku reprezentacja Polski zdołowała nas i wprawiła w przykre osłupienie jedyny raz podczas kadencji Adama Nawałki, ale reakcja na 0:4 uzmysławia, jak wiele nasi piłkarze osiągnęli. Zamiast paniki – uspokajająca refleksja, że klęska uchroni ich przed zdeprawowaniem. I wiara w Nawałkę, któremu stuknie wkrótce 4,5 roku na stanowisku, co uczyni go najdłużej zatrudnionym po wojnie selekcjonerem po Antonim Piechniczku.

Wstrząs legijny. Od drużyny, która stawiała się wiosną Ajaxowi Amsterdam, do drużyny, która latem obrywa od Kazachów, Mołdawian, a jesienią od Wisły Płock. Od klubu Bogusława Leśnodorskiego dającego twarz zarządzającemu nim triumwiratowi do klubu Dariusza Mioduskiego, którzy odkrywa wypadające z szafy trupy – np. wysokie kontrakty zbędnych, niesprzedawalnych graczy. Od Legii skazanej na absolutne dominowanie w kraju do Legii podstarzałej, porzucanej przez nielicznych, których można by spieniężyć (Guilherme), która przewodzi tabeli z wprost żałosną średnią goli (1,33) strzelanych na mecz i najniższym wśród liderów w Europie dorobkiem punktowym. Marzenie warszawskich fanów na rok 2018: dość tych wstrząsów.

PS Gdyby ktoś reflektował, to tutaj jeszcze dłuższa analiza wstrząsu w polskiej siatkówce. Przywykliśmy, że Polakom ostatnio w tym sporcie nie idzie, ale 0:3 ze Słowenią w barażu o ćwierćfinał to było jednak mocny cios potylicę. Podobnie jak przepędzenie Ferdinando De Giorgiego. W cztery miesiące z tych, którzy selekcjonera wybierają zawsze z wyczuciem, zawsze na medal i zawsze zagranicznego, przeobraziliśmy się w tych, którzy wyganiają go rekordowo szybko. A nasi czołowi gracze poznikali na peryferiach

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s