Pogrzeb odbył się w czwartek rano. Pod florencki Kościół św. Krzyża przyszło kilkadziesiąt tysięcy ludzi, wśród nich wysłannicy – piłkarze, trenerzy, działacze – wszystkich 42 klubów Serie A i Serie B.
Zanim Serie A ogłosiła w niedzielę, że z powodu śmierci Astoriego cała ligowa kolejka zostanie odwołana, przez telefon rozmawiali kapitan Milanu Leonardo Bonucci i wicekapitan Interu Andrea Ranocchia. Ustalili, że niezależnie do decyzji władz w derbach Mediolanu nie zagrają. Ani oni, ani nikt inny.
Podobne rozmowy przeprowadziło mnóstwo zawodników. Niemal każdy włoski klub pierwszoligowy zatrudnia bowiem kogoś, kto z kapitanem Fiorentiny się przyjaźnił lub go znał. A jeśli już go znał, to również lubił. Inaczej się nie dało.
W niedzielę Astori miał jak zwykle założyć opaskę kapitana. Został znaleziony martwy w hotelowym pokoju w Udine, gdzie florentczycy zamieszkali przed meczem. Zmarł we śnie z powodu zatrzymania akcji serca. Znalazł go masażysta, wysłany przez kolegów zdziwionych, że Davide nie zszedł na śniadanie – był rannym ptaszkiem, zazwyczaj zjawiał się pierwszy, czasami musiał czekać, aż obsługa otworzy restaurację. Lekarze nie próbowali go nawet reanimować.
Kilku działaczy natychmiast wróciło do Florencji, żeby zawiadomić o tragedii partnerkę Astoriego Franceskę Fioretti, która dwa lata temu urodziła mu córkę Vittorię. Dopiero wtedy poinformowano opinię publiczną.
Włoch był w kwiecie sportowego wieku, jako środkowy obrońca mógł śmiało liczyć, że spędzi na boisku jeszcze wiele sezonów. Nie należał do gwiazd Serie A, ale go ceniono, uzbierał 14 spotkań w reprezentacji kraju. W bieżącym sezonie wystąpił w 25 z 26 ligowych meczów Fiorentiny. Okazało się, że miał ukrytą kardiologiczną wadę. On, przedstawiciel profesji, w której zdrowia wielomilionowo opłacanych, ponadprzeciętnie sprawnych i obsesyjnie dbających o siebie pracowników pilnują sztaby medyczne na najwyższym istniejącym poziomie, zwłaszcza w Italii kontrola goni kontrolę. Takie przypadki pojąć nam najtrudniej, ale się zdarzają – czasami atleci padają na boisku, podczas gry. Tracą przytomność i już jej nie odzyskują. Każdy kibic zna nazwiska ofiar: Antonio Puerta, Marc-Vivien Foé czy Dani Jarque.
– Pod względem monitoringu, jakiemu poddajemy organizmy sportowców, należymy do ścisłej światowej czołówki, jesteśmy wręcz awangardą. Ale to obniża ryzyko nagłej śmierci o 89, a nie o 100 procent – mówi Fabio Pigozzi, prezes Międzynarodowej Federacji Medycyny Sportowej i rektor rzymskiego Uniwersytetu Foro Italico.
Ostatni weekend w życiu Włocha przebiegał jak zwykle. Nużąco typowy dla piłkarza, który w trakcie sezonu krąży od miasta do miasta, od hotelu do hotelu, od stadionu do stadionu. Po kolacji Astori poszedł do pokoju (nie dzielił go z nikim, przywilej weteranów), wkrótce dołączył do niego Marco Sportiello, obaj porelaksowali się przy Playstation. Około godz. 23 bramkarz wrócił do siebie. To on widział florenckiego kapitana jako ostatni.
Kiedy ogłoszono, co się stało, na stadionie Genoi trwała rozgrzewka przed meczem zaplanowanym na godz. 12.30. Niektórzy zawodnicy gości – przylecieli z Cagliari – zaczęli płakać, niektórzy złożyli ręce jak do modlitwy, bramkarz Mattia Perin nie tyle zszedł, ile uciekł z boiska, trener Diego López zemdlał. Po chwili spiker poinformował, że zawody zostają odwołane, a kibice w milczeniu opuścili trybuny.
Piłkarze Cagliari byli poruszeni szczególnie, bo Astori spędził w ich szatni sześć lat. Wszyscy inni zawodnicy Serie A również zażądali jednak – poprzez swoje stowarzyszenie – odwołania całej kolejki. Na czele z zawodnikami wspomnianego Milanu, w którym zmarły wychowywał się i rozpoczynał dorosłą karierę. Kumplował się tam m.in. Ignazio Abate i Lucą Antonellim.
Uchodził za cichego lidera. Skromny, od zawsze dojrzały ponad swój wiek, pracowity i lojalny, odrzucał atrakcyjne – choć odległe od szczytów Ligi Mistrzów – propozycje zagraniczne, by nie rozstawać się z ludźmi, których uważał za ważnych. Mieszkał w okolicy najstarszego florenckiego mostu, w centrum miasta, żeby żyć wśród kibiców i być dla nich, jak sam mówił, zwykłym sąsiadem. Regularnie odwiedzał dziecięce oddziały szpitalne i szkoły, bo pamiętał, że sam jako brzdąc marzył o poznaniu prawdziwego pana piłkarza z Serie A.
O takich zawodnikach przeciętny kibic wie zazwyczaj niewiele. Nie sprawdza, kim są poza boiskiem. Astori? Ot, solidny obrońca, godny kontraktu w porządnym klubie, ale bez szału – przez ligę przewijają się setki zawodowców o podobnej charakterystyce.
Tłumy poznały Davide dopiero teraz, dzięki świadectwu wspominających go ludzi futbolu.
Roberto Bertuzzo, trener juniorów w Milanie: „Poznałem go jako czternastolatka, ale jeszcze niedawno, gdy przypadkówo spotkałem jego rodziców, powiedziałem im, że mają syna, którego chciałby mieć każdy. Zwyczajny chłopak. Aż nazbyt zwyczajny w świecie, w którym zwyczajność postrzega się jako wadę. Dlatego jest wyjątkowy”.
Filippo Galli, inny opiekun młodych w Milanello: „Chłopak wyjęty z innej epoki. Szaleńczo przywiązany do przyjaciół z dzieciństwa, nie zapomniał o nich nawet, gdy zrobił karierę, stale ich odwiedzał”.
Riccardo Saponara, kolega z szatni Fiorentiny w emocjonalnym pożegnaniu na Instagramie: „Teraz nam powiedzą, że życie wciąż się toczy, trzeba patrzeć przed siebie, jeszcze raz się podnieść… Ale kto ogrzeje nas rano przy kawie uśmiechem? Z kim będziemy dyskutować o ostatnim MasterChefie, florenckich restauracjach, serialach? Wracaj, musisz skończyć oglądać >>La La Land<
Davide Di Gennaro, pomocnik Lazio: „Każdy mógłby coś dodać od siebie, ale chyba już nie trzeba. Chcecie wiedzieć, kim był, to spójrzcie, jak przybite jego odejściem jest całe środowisko”.
Gianluigi Buffon: „Pochodziłeś ze świata staroświeckich wartości, które ludzie dawno zgubili. Altruizmu, elegancji, uprzejmości, szacunku dla innych. Byłeś jedną z najwspanialszych postaci sportu, które kiedykolwiek poznałem”.
Gennaro Gattuso: „Ilekroć spotykaliśmy się na siłowni w Milanello, gdy on ćwiczył jeszcze w młodzieżówce, pytał mnie, czy może skorzystać z jakiegoś urządzenia. Musiałem mu tłumaczyć, że to także jego dom, że nie musi prosić”.
Oba kluby, którym Davide Astori służył najdłużej – czyli Cagliari oraz Fiorentina – zastrzegły jego numer na koszulce. Już nikt nigdy nie zagra z „13” na plecach. To we włoskiej tradycji liczba przynosząca szczęście, jak u nas siódemka.