Naparzanka rozdryblowanych Meksykańców z rozbałaganionymi Giermańcami była jednym z najfajniejszych meczów, jakie oglądałem z trybun, ale najbardziej na mundialu podobała mi się na razie wyprawa do Kaługi.
Do Senegalczyków w ogóle bym nie dotarł, gdybym zdesperowany nie zaczął łazić od prywatnego samochodu do prywatnego samochodu, aż dwiema setkami rubli przekonałem właściciela jednego z nich, byśmy wspólnie poszukali ośrodka tak nowego, że nie uwzględnia go Google Maps; do Moskwy nie zdołałbym wrócić, gdyby nie dwóch studentów mieżdunarodnego biznesu – jeden Gruzin, drugi Ormianin, ależ obśmiali lokalny uniwerek – którzy odwieźli mnie pod drzwi zdezelowanego autobusu; potem w pociągu zapoznałem się z całym wagonem, wmuszano we mnie wysooktanowy sok jabłkowy (wszyscy z jednego kartonu ciągnęliśmy), na popitkę miałem rumianek przyrządzony dzięki zamontowanemu w kącie samowarowi. Wyobrażacie sobie przyjemniejszą wycieczkę za miasto? Ja nie umiem.
Ale przejdźmy do kwestii zasadniczej, czyli nadawanego we wtorkowe popołudnie filmu Polska – Senegal. Prawie wszystko, co piszę, wysyłam na Wyborcza.pl, więc tu postanowiłem chociaż usypać mały sześciopak:
1) Dzięki wypadowi do Kułagi powstał reportażyk o naszych rywalach, którzy zaszyli się w kosmosie. I sprawiają wrażenie drużyny mało afrykańskiej, zresztą sami oznajmili na początku rozmawiania, że o artykułu o klasycznym subsaharyjskim chaosie raczej nie napiszę. Tekst przeczytacie tutaj.
2) Nie mogłem nie wyklawiaturować ody do Kuby Błaszczykowskiego, który na inaugurację mundialu zagra 100. mecz w reprezentacji. Nikt nie ma tylu żyć co on, to najbardziej ikoniczna postać reprezentacji Polski ostatnich kilkunastu lat. Cotygodniowy felieton do „Gazety” znajdziecie tutaj.
3) Zanim przyleciałem do Rosji, razem z Michałem Szadkowskim pogadaliśmy dłużej z Błaszczykowskim w Arłamowie – wywiad jest tutaj, mnie najbardziej ujął fragment o telepatycznym porozumieniu z Łukaszem Piszczkiem.
4) Napisało mi się również o Robercie Lewandowskim, wydał mi się dość ważny. Temat: w zagranicznym klubie robisz za płatnego wyczynowca, który realizuje zlecenia, w drużynie narodowej jest wznioślej – wypełniasz misję, którą żyją miliony rodaków. To ogólna teoria względności futbolu, której kapitan reprezentacji nie obali ani w Bayernie, ani w Realu Madryt. Całość tutaj.
5) Na naszego supernapastnika zasadzi się niejaki Kalidou Koulibaly, mój ulubiony obrońca minionego sezonu ligi włoskiej. No więc dowiedziałem się w Kałudze, że zanim wielkolud z Napoli zaczął grać dla Senegalu, to ojczyzny rodziców prawie nie odwiedzał. Ale rodacy do takich jak on mają szczególną słabość – tutaj przeczytacie, dlaczego.
6) Naczelną obserwację mam na razie taką, że uczestnicy MŚ podobni do nas – bez dorobku, z aspiracjami – chyba również tak myślą, bo na rosyjskich boiskach nie tyle grają, ile toczą wojny. Islandczycy z Argentyną, Meksykanie z Niemcami czy Szwajcarzy z Brazylią, a także Peruwiańczycy i Duńczycy zasuwali tak, jakby jutra nie było, w tempie obłędnym, spotykanym jeszcze chyba tylko w późnych rundach Ligi Mistrzów, w której teoretycznie uprawia się futbol o zdecydowanie większej intensywności niż w rywalizacji drużyn narodowych. To nie są bezrefleksyjnie powtarzane komunały, mundial naprawdę stanowią wyzwanie ponad wszystkie inne, na rosyjskich stadionach to widać, słychać i czuć. O tym poczytacie tutaj.
Ciekawe, czy po Polakach też zobaczymy, że grają jak o życie. Ja cały czas uważam, że rządzi reprezentacją najlepiej i najciężej pracujący trener, odkąd śledzę ją jako dziennikarz, że tworzą ją najlepsi, najbardziej przytomni i profesjonalni w tym okresie piłkarze, że generalnie przez minione lata ani razu ta grupa nie zawiodła. Nie wiem kluczowego: jak są przygotowani oni, jak przygotowani są rywale.