Znów wyobraziłem sobie, że kopie pod flagą Hiszpanii. Lubię fantazjować o alternatywnych rzeczywistościach, wyławiać pojedyncze decyzje czy epizody, wszelkie drobinki, które wykręciłyby Historię w zupełnie innym kierunku. Leo Messi, który w sensie futbolowym jest dwojga narodowości – wedle reguł stosowanych przez UEFA to wychowanek Barcelony – stanowi tu studium wymarzone. Przecież nie trzeba niczego naciągać, on przez nieargentyński system edukacji został przejęty już w wieku szczenięcym.
No więc wyobraziłem sobie, że wybrał swoją ojczyznę numer dwa, przybraną. Na Euro 2008 być może nie szalałby jeszcze jako mistrz ceremonii. Ale mundial 2010? Euro 2012? Ktokolwiek przytomny sądzi, że przeszkodziłby magikom z „Furia Roja” w zdobywaniu tytułu? Że zamiast sreber mistrzostw świata i kontynentu, nie zwisałyby z jego szyi złota? Ja sądzę raczej, że Hiszpania wtłukłaby w podróży po triumf w RPA więcej goli niż osiem (tyle obecna Rosja wrzuciła Arabii Saudyjskiej i Egiptowi…); nie wykluczam, że Messi kręciłby się tam wokół korony króla strzelców, a jeśli nie wtedy, to na kolejnym turnieju, brazylijskim; że medali reprezentacyjnych uzbierałby więcej, np. Euro 2016 potraktowałby poważnie i też starał się wydłubać jakiś kruszec; że iberyjskie derby Hiszpanii z Portugalią przeobraziłyby się w międzynarodową wersję El Clásico.
No więc wyobraziłem sobie, że Messi czaruje na chwałę Hiszpanii. Nigdy, przez całą dekadę, nie spotkałby w środku pola drużyny narodowej piłkarza z ligi chińskiej, jak w Argentynie. Między słupkami nie ujrzałby rezerwowego w swoim klubie, jak w Argentynie, lecz zawsze podziwiał bramkarza przynajmniej kandydującego do numeru jeden na planecie. W jego obronie nie pałętaliby się ludzie szerszej publiczności kompletnie nieznani lub średnio rozpoznawalni, i to nieznani nie dlatego, że lud głupi. Nie miałby prawa czuć się jak George Weah, Andrij Szewczenko czy Ryan Giggs, którzy urodzili się w niewłaściwym kraju, mogli spełniać marzenia wyłącznie w futbolu klubowym.
Tak, wyobraziłem sobie, że Messi zaszczycił Hiszpanię. Nikt nie zgłaszałby dzisiaj wątpliwości, dyskusje już dawno by wygasły: rozkładaliśmy przed nim czerwone dywany, uszyte specjalnie dla piłkarza wszech czasów. No ale pozostał Leo wierny Argentynie, a o dzisiejszej Argentynie szkoda gadać, wolałem pobujać w obłokach.