David Sumpter, autor rekomendowanej przeze mnie tutaj niedawno „Piłkomatyki”, szczegółowo objaśnia w książce skądinąd niezbyt rewolucyjną tezę, jakoby futbol był grą w sporej mierze losową. W ściśle określonych jednak warunkach: 1) kiedy dysproporcja sił nie jest gigantyczna, jak między San Marino i Polską czy Swornicą Czarnowąsy i Tottenhamem; 2) kiedy mówimy o pojedynczym w meczu. Z grubsza chodzi o to, że Niemcy mogą w każdym momencie przegrać z Koreą Południową, ale w tabeli ligowej – czyli sumującej setki wyników – raczej ją wyprzedzą. Dlatego rozgrywki pucharowe, organizowane wedle zasady „przegrywający odpada”, uchodzą za mniej miarodajne niż rozgrywki rządzone przez zasadę „każdy z każdym”. Nawet Zinedine Zidane zwierzył się, że nad triumf w europejskiej Champions League przedkłada triumf w krajowej La Liga.
Zatem dzisiejsza porażka obrońców tytułu z Koreą Południową mogła się, owszem, zdarzyć. Ale nic więcej, nie odpadnięcie z mundialu.
Owa losowość piłki nożnej broniła nas przed nieustannymi zwycięstwami Niemców. Nawet jeśli zdawaliśmy sobie, że znają się na niej najlepiej i są najmądrzejsi, to nie zawsze wygrywali wszystko. Złoto wzięli w roku 2014, natomiast w 2016, 2012, 2010, 2008 oraz 2006 musieli się zadowolić srebrem albo brązem.
Że są mędrcami od futbolu – taki zbiorowy mistrz Yoda przemnożony przez Umberto Eco do potęgi Archimedesa – wiedzieliśmy na pewno. Wiedzieliśmy nie tylko o ich arcywydajnym systemie szkolenia, ale również o wynalazkach, które inni tylko małpują albo usiłują zmałpować; o maniackim dążeniu do innowacji, wywracania wszystkiego do góry nogami, uporczywego zaprzeczania samym sobie, unieważnianiu własnych odkryć; o odwracaniu się plecami od światowego mainstreamu, o którym wielokrotnie już pisałem, z tyłu głowy mając niekiedy myśl, że z intelektualizowaniem przesadzają. Właśnie zilustrował niemiecką osobność i pionierskość Michał Trela – znawca tamtejszego futbolu wybitny, czytajcie, a zrozumiecie – u którego poczytacie, że z technologicznych sukcesów cywilizacji korzystają wszyscy, ale nie wszyscy w tym samym stopniu. Bo Niemcy, do ciężkiej cholery, jak zwykle über alles. I nawet mogą sobie bezczelnie zagrać wszystkim na nosie, ignorując przy powołaniach natchnionego Leroya Sane. Albo wstawiając między słupki Manuela Neuera, który schorowany pauzował cały sezon, choć mieli do dyspozycji doskonałego w Barcelonie Marca-André Ter Stegena.
Tym razem jednak stało się coś dalece większego niż losowość piłki nożnej, która ściąga na Niemców porażkę z Koreą Płd. Oni mogli przegrać z Koreą, to oczywiste, nic szczególnego. Mogli nie wygrać ze Szwecją, nic szczególnego. Mogli przegrać z Meksykiem, zdarza się.
Ale nie mieli prawa zawalić ogólnie i odpaść z mundialu o tej porze, wcześniej niż kiedykolwiek przed wojną i po wojnie. Jeśli zniknęli w fazie grupowej, to mamy informację najmilej pocieszającą w świecie – całym, nie tylko sportowym – w którym zawsze wygrywa ten, kto ma wygrać. Daleko nam do zaprogramowania futbolowego AlphaGo. Wciąż nie istnieje złota formuła gwarantująca cokolwiek. Nie istnieje nawet formuła najprostsza. Gwarantująca, że unikniesz kompromitacji.