Rzuty karne wygrywają ci, którzy wytrzymują psychicznie. Decydują nie tyle ściśle technicznie kompetencje, ile zdolność do działania w specyficznych okolicznościach. To wiedza elementarna, poparta twardymi danymi: w trakcie meczu piłkarze mają z jedenastu metrów 85-procentową skuteczność, w serii podogrywkowej, gdy napięcie rozsadza żyły, spada ona do 76-procentowej. Wiadomo też, że łatwiej znieść presję, gdy kopnięciem zapewniasz drużynie zwycięstwo (92 proc.), niż wtedy, gdy musisz ocalić ją od porażki i przedłużyć nadzieje (tylko 60 proc.). „Times” cytuje naukowców twierdzących wręcz, że szczególnie nadają się do tej roboty regularni psychopaci – chorobliwie pewni siebie, narcystyczni, wyłączający emocje.
Hiszpanie podchodzili dzisiaj do każdego karnego jak do boju o ocalenie, ponieważ uchodzili za bezapelacyjnych faworytów i już samo wydłużenie meczu do 120 minut było ich klęską. Rosjanie natomiast za każdym razem chwytali wspaniałą szansę, ponieważ remis był z ich perspektywy wyczynem niemal heroicznym.
Mieliśmy zatem do czynienia z przypadkiem ekstremalnym, sporą przewagą jednych nad drugim przed rozgrywką teoretycznie wyrównaną. Czy raczej mielibyśmy do czynienia, gdyby nie fantastyczny atut Hiszpanów – otóż nigdzie indziej, w żadnej reprezentacji uczestniczącej bądź nie uczestniczącej w mundialu, nie znajdziemy tylu graczy wybitnie oswojonych z presją, wielkimi futbolowymi wieczorami, najtrudniejszymi wyzwaniami podejmowanymi na największych stadionach. Przecież ją tworzą zasadniczo wyczynowcy zatrudnieni w obu klubach madryckich oraz Barcelonie, od dekady kolekcjonujących trofea uporczywie, sezon w sezon. Przywykli, że gdy dadzą ciała, to wali się świat.
Ciekawi mnie zatem, skąd wziął się pomysł, by ostatniego karnego – często najtrudniejszego z najtrudniejszych, obarczonego ledwie 60-procentową skutecznością – oddać Iago Aspasowi. Facetowi z Celty Vigo, który presję widział tylko w telewizorze, nigdy nawet nie zajrzał do Ligi Mistrzów, nie mówiąc o wiosennych rundach Ligi Mistrzów? Wiem, strzela karne regularnie, ale strzela byle komu i w byle meczach, a gdy w minionym sezonie musiał zmierzyć się z rywalem z najwyższej półki, to w meczu z Realem Madryt Keylora Navasa nie pokonał… Nie sensowniej było wybrać inną kolejność? Wyznaczyć kogoś innego? Dani Carvajal czy Sergio Busquets, którzy przeżyli na boisku prawie wszystko, aż do tego stopnia nie umieją kopać z 11 metrów?
Nie chcę się nad Aspasem znęcać (zresztą nie mam pewności, że czyta blog „A jednak się kręci”), Hiszpanie i tak schrzanili sprawę wcześniej – nawet gdyby grali bez trenera, nawet jeśli zjawiskowy z piłką u nogi Isco nie umie się od niej oderwać wystarczająco szybko, by nadać tempo akcji, to tworzą, powtórzmy, najbardziej doświadczoną drużynę narodową na planecie, jako jedyni na mundialu przystąpili do gry niepokonani od czerwca 2016 roku, powinni się ze słabą Rosją rozprawić wbrew wszystkiemu. Niestety, odstawili na Łużnikach sabotaż, wyglądało to niemal jak świadome wywoływanie skandalu, moja gazetowa korespondencja z Moskwy jest w sporej mierzy zapisem tortur towarzyszących gapieniu się na tę wyzutą z idei tuptaninę. Trochę szkoda, że Andrés Iniesta rozstaje się z reprezentacją w meczu zawstydzającym, bodaj najgorszym hiszpańskim od dekady (tylko on, Sergio Ramos i David Silva przetrwali od złotego Euro 2008), przypominającym, że nawet w kraju wychowującym tłumy znakomitych graczy trzeba nieustannie wymyślać swój futbol na nowo.
Inaczej kończysz po hiszpańsku, jako własna karykatura. I nawet nie masz psychopaty, który porządnie walnie z decydującego karnego.