Czy wyspiarscy piłkarze, którzy w środę z kretesem przegrali batalię z Chorwacją, rzeczywiście rozgrywają mistrzostwa inne niż zwykle, zwiastujące odzyskanie utraconej potęgi?
Oto jak jeden epizod może radykalnie wpłynąć na postrzeganie rzeczywistości: Anglicy przegnali zmory, po bezliku katastrof wreszcie triumfowali w rzutach karnych – i wnet okazało się, że najnowszą reprezentację tworzą piłkarze przyszłości, zwłaszcza psychicznie górujący nad przedstawicielami poprzednich pokoleń. Zwróćmy uwagę, że tamtego przełomowego wieczoru nie zależeli nawet od siebie – po trzeciej serii jedenastek przegrywali i gdyby Kolumbijczycy zachowali zimną krew, wyspiarze skończyliby typowo. Padliby po zderzeniu z pierwszym poważnym rywalem.
Komentatorzy zwariowali jednak ze szczęścia. Poszlaki świadczące o tym, że nowa wspaniała przyszłość dzieje się już, znienacka się rozmnożyły, ze szczególnym uwzględnieniem mentalnych. Młodzi angielscy piłkarze mieli grać wyluzowani, już nie w lęku przed klęską, lecz w radosnym pędzie do spełniania marzeń; zdeprawowanych i zestresowanych zarazem celebrytów z przeszłości zastąpili twardziele po przejściach, także niskoligowych, którzy przywykli do walki z przeciwnościami losu; z Kolumbią wygrali Anglicy wojnę na spryt, niekoniecznie czyste triki, trener Gareth Southgate mówił, że „stali się sprytniejsi” i „przyjęli reguły gry proponowane przez resztę świata”. Euforia.
Czy istnieją podstawy, by zaproponować alternatywną interpretację? Na pewno wiemy, że Anglicy perfekcyjnie przygotowali stałe fragmenty gry – zawdzięczają im rekordowe 75 proc. goli, strzelili ich w ten sposób więcej niż ktokolwiek w historii MŚ opisanych statystycznie. Pomysł na wygrywanie ilustruje przypadek Harry’ego Kane’a, któremu wysoce prawdopodobny tytuł króla strzelców dają na razie trzy gole z karnych, jeden zdobyty nieświadomie (piłka się odbiła) oraz dwa po rzutach rożnych (jedna dobitka). Dorobek osobliwy – takiego supersnajpera mundial jeszcze nie widział. W innych sytuacjach napastnik Tottenhamu pudłował.
Inne fakty: wyspiarze pokonali jedynie Panamę, Tunezję oraz Szwecję. I tradycyjnie pomogli rywalom spektakularnie przechodzić do historii – na MŚ 2014 pozwolili Kostaryce pierwszy raz wyjść z grupy, na Euro 2016 ulegli rzetelnemu zespołowi z maleńkiej Islandii, na MŚ 2018 ustąpili debiutującej w finale Chorwacji. A kiedy ta ostatnia strzeliła im wyrównując gola, kompletnie się pogubili. Nie wytrzymały im głowy, w których rodacy doszukiwali się nieprzebranych pokładów mocy, stalowej woli zwycięstwa. Zresztą gdyby wyspiarze ulegli raczej fizycznie, byłaby tragedia, w końcu szarpali się z rywalami krwawiącymi, znoszącymi już trzecią na turnieju dogrywkę.
Niewykluczone, że owszem, stan angielskiego umysłu jest dzisiaj inny niż wczoraj, ale dotyczy to bardziej komentatorów niż piłkarzy. Gdy w 2002 r. z mundialu wracali – po porażce z Brazylią! – młodzi lub stosunkowo młodzi zdolni Rio Ferdinand (23 lata), Ashley Cole (21), Paul Scholes (27), David Beckham (27) czy Michael Owen (22), ogłaszano żałobę narodową, a gdy teraz wracają zbliżeni wiekowo John Stones (24), Kieran Trippier (27), Jordan Henderson (27), Dele Alli (22) czy Harry Kane (24), to witają ich pocieszające zapewnienia, że zebrali doświadczenia, by zwyciężać jutro.
Może zresztą powinni szukać nadziei gdzie indziej. Choć na ich piłkarzach muszą odcisnąć piętno wybitni zagraniczni trenerzy spraszani do Premier League bardziej masowo niż kiedykolwiek, to nie ma żadnych racjonalnych podstaw do wyrażania przekonania, że obecni kadrowicze osiągną więcej niż ci sprzed półtorej dekady. Jednak nadciąga wataha jeszcze młodsza, ewidentnie wyszkolona – najważniejsze pojęcie w angielskim słowniku futbolowym – inaczej niż nieszczęśnicy z przeszłości. Mniej ważne, że juniorzy zgarnęli w ubiegłym roku złoto MŚ do lat 17, srebro ME do lat 17 (do ostatnich sekund prowadzili z Hiszpanią), złoto ME do lat 19, złoto MŚ do lat 20 oraz brąz młodzieżowych ME (w półfinale nie wytrzymali karnych z Niemcami). Mniej ważne, że ich popisy sumują się w 34 mecze bez porażki. Najistotniejsze, że urzekali technicznym wyrafinowaniem w ich kulturze niespotykanym, jak wyjętym ze szkoły iberyjskiej. Zmiana w edukacji niewątpliwie nastąpiła, skoro Phil Foden obmacuje stopą piłkę z taką subtelnością, jakby lepili mu ją w słynnej barcelońskiej akademii La Masia.
A teraz jego rozwoju dogląda w Manchesterze City wybitny wychowawca Pep Guardiola. Tak, idzie obiecujące nowe. Nawet jeśli akurat na mundialu 2018 angielscy seniorzy specjalnie nie zaimponowali.