Kuszące: zawrzeć wszystko w postaci Julena Lopeteguiego. Ponatrząsać się z pajaca, co to w przededniu mundialu zdemontował reprezentację Hiszpanii, by uciec do Realu Madryt, który następnie również zdemontował. Trener mem. W swoim gatunku wybryk roku, może nawet dekady.
Byłaby to konkluzja na czasie, w rytmie wszechobecnego populizmu, który oferuje proste rozwiązania skomplikowanych problemów, równoważnikiem zdania potrafi objaśnić cały świat. Byłaby to jednak zarazem konkluzja kompletnie bez sensu.
Bo drużynę Realu opuścił madrycki goleador wszech czasów Cristiano Ronaldo, którego wielkość w pełni widać dopiero teraz, gdy zachwyca w Juventusie. Bo w tym samym momencie zrejterował Zinédine Zidane, jeden z trenerskich debiutantów wszech czasów. Bo nie wiadomo, czy po ubytkach tak fundamentalnych zapaści zapobiegłby jakikolwiek szkoleniowiec na świecie. Bo już ubiegłą jesień piłkarze królewskich mieli mocno niewyraźną – naznaczoną fatalną serią meczów u siebie, złożoną z ledwie uratowanego remisu z Valencią, urwanego punktu z Levante i porażki z Betisem. Bo już poprzedni sezon zakończyli z nędznymi 76 punktami – najmarniejszym dorobkiem od sezonu 2006/07. Bo nie tylko Zidane miał prawo poczuć wypalenie – niewykluczone, że on jeszcze przed finałem Ligi Mistrzów dostrzegał trend i wiedział, że jutra nie będzie. Bo wypada zauważyć, że w wielu przegranych meczach (jak te z CSKA Moskwa czy Alaves) madrytczycy wielokrotnie uderzali w słupek bądź poprzeczkę – prześladował ich pech, co prawdopodobnie wpłynęło na kolejne mecze, drużynę w tarapatach spychając w czarną rozpacz. Bo przybywa drobiazgów świadczących o tym, że w szatni coś pękło, coś się skończyło – Włosi wciąż upierają się, że Interowi Mediolan może się wkrótce udać przejęcie Luki Modricia; Marcelo ponoć rozważa dołączenie do Ronaldo w Turynie; Dani Carvajal głośno przyznaje się do marzeń o lidze angielskiej. Bo prezes Florentino Perez, niegdyś bezrefleksyjny zakupoholik, być może przedobrzył w drugą stronę – całkiem zrezygnował z wielkich, inspirujących transferów, aż Real zaczął kadrowo wyłącznie tracić.
Madrytu nie podpalił zatem Lopetegui. Pożar wywołał długi łańcuch decyzji i obiektywnych okoliczności, prawdopodobnie w sporej części nieuniknionych. Zdarza się. Mnie jednak intryguje, czy we współczesnym futbolu prawdziwy kryzys Realu Madryt jest jeszcze w ogóle możliwy. Na razie jego sytuacja wygląda, biorąc pod uwagę królewskie standardy, tragicznie – dziewiąte miejsce w lidze hiszpańskiej, punkcik uciułany w pięciu ostatnich kolejkach (najgorsza seria w całych rozgrywkach!), wstrząsający stosunek bramek 14:14, pięć goli przyjęte w El Clásico, wpadka w Lidze Mistrzów w fazie grupowej niespotykana co najmniej od dekady. Ale zaraz przyleci Antonio Conte lub inny trenerski guru, wstrzyknie w szatnię nową energię i idee, od czołówki wcale nie dzielą madrytczyków kilometry. Czy dzisiaj wciąż realne jest, by madrytczycy zlecieli, jak drzewiej bywało, z podium Primera Division? Czy kryzys zaistnieje, tylko gdy wmówimy sobie, że kryzys dla królewskiego klubu oznacza wszystko, co poniżej mistrzostwa kraju i półfinału Champions League?
Dzisiejsze El Clásico zapowiadano jako pierwsze od 2007 roku, w którym nie wystąpi ani Leo Messi, ani Ronaldo – przede wszystkim rozegrano je jednak w momencie, również niespotykanym od blisko dekady, gdy ani Barcelona, ani Real nie wydają się naturalnym faworytem Ligi Mistrzów. Kanon estetyczny wyznacza dzisiaj Manchester City, kolosalne możliwości zdradza Juve, wróciła moda na liverpoolskie „You’ll Never Walk Alone”… Na starcie sezonu bukmacherzy nie wynosili już na europejski szczyt uczestników El Clásico, które straciło rząd dusz. Straciło, choć władzę miało olbrzymią – Barcelona bądź Real wygrały 7 z 10 ostatnich edycji Ligi Mistrzów, a jeśli akurat nie wygrywały, to zaglądały do półfinału.
Teraz Madryt płonie, natomiast siłę Katalończyków trudno oszacować – niedzielny hit nie pomoże, skoro gospodarze trafili gości pogrążonych w beznadziei i zwłaszcza w końcówce rozluźnieni unosili się już nad murawą. Dlatego widowisko znów więcej niż usatysfakcjonowało. Wygląda na to, że El Clásico wciąż się trzyma, oferuje doznania wyjątkowe, gwarantuje rozrywkę na absolutnie najwyższym poziomie sportowym. Upada niekiedy Barcelona i upada Real Madryt, ale już się nie zdarza, by runęły oba kolosy.