Walery Łobanowski, inżynier przedlaptopowy

Walery Łobanowski

Zmarł młodo, w 2002 roku – na udar mózgu. Gdyby żył, skończyłby dzisiaj 80 lat.

Choć w sporządzanych przez fachowców rankingach wszech czasów plasuje się wysoko, to wśród głównych myślicieli futbolu wymienia się go mimo wszystko stosunkowo rzadko. Wiadomo – pochodzi z dzikiego wschodu, jego refleksje zapisywano głównie cyrylicą, a szyld „Związek Radziecki”, pod którym pracował, nie kojarzy się dobrze. Zresztą dobrej prasy nie miał Walery Łobanowski nawet wśród swoich.

A jednak należy do gigantów, czołowych innowatorów, z jego teorii czerpali najwięksi trenerzy, także znacznie sławniejsi. Był pionierem w traktowaniu najpiękniejszej z gier jako dziedziny nauk ścisłych, twierdził, że nie rozumie konceptu „atrakcyjnego futbolu”, mecz uważa za wojnę, jedynym celem jest pokonanie przeciwnika. Chociaż jego drużyny często grały ładnie.

– Najważniejsza w życiu jest dla mnie piłka, zaraz za nią piłka i na kolejnych dziesięciu pozycjach również piłka, a dopiero później cała reszta – mówił wywodzący się z polskiej szlachty kijowianin, z którego nazwiskiem łączą się wszystkie reprezentacyjne i klubowe sukcesy radzieckiej piłki ostatnich 20 lat istnienia ZSRR. Z kadrą narodową zdobył srebro mistrzostw Europy – pamiętam, że w przeciwieństwie do wszystkich otaczających mnie dorosłych kibicowałem w finale jej, a nie Holandii, jako niespełna dwunastoletni brzdąc na polityce się nie wyznawałem.

Po raz pierwszy o Łobanowskim zrobiło się naprawdę głośno w 1975 roku, kiedy prowadzone przez niego Dynamo Kijów najpierw sięgnęło po Puchar Zdobywców Pucharów, by w walce o Superpuchar Europy dwukrotnie pokonać Bayern Monachium. Ów wielki Bayern – z mistrzami świata Seppem Maierem, Franzem Beckenbauerem, Gerdem Müllerem czy Karlem-Heinzem Rummenigge.

Łobanowski zawsze i aż do przesady stawiał na grupę, nie znosił nie tylko gwiazdorstwa, ale nawet indywidualizmu. – Tacy gracze jak Ronaldo [brazylijski – przyp. red.] opóźniają rozwój futbolu – powtarzał z przekonaniem. – Dostają pieniądze, na które nie zasługują. Myślą, że rozwijają się we właściwym kierunku, a nie mają pojęcia, czego wymaga nowoczesna piłka nożna. Nigdy nie wziąłbym do swojej drużyny Alana Shearera. Doskonały gracz to 1 procent talentu i 99 proc. ciężkiej pracy – dodawał.

Jednak kiedy w 1996 roku po kilkuletnim pobycie na Bliskim Wschodzie, gdzie prowadził reprezentacje Zjednoczonych Emiratów Arabskich oraz Kuwejtu, triumfalnie powrócił do Kijowa i poprowadził Dynamo do półfinału Ligi Mistrzów, nazwiska jego graczy poznał cały kontynent. Silvio Berlusconi jako właściciel AC Milan rzucił fortunę za Andrieja Szewczenkę, którego uhonorowano potem, już po śmierci ukraińskiego trenera, Złotą Piłką, czyli najcenniejszym wyróżnieniem dla boiskowych solistów. Tamten napastnik, mój rówieśnik, był twarzą innej superdrużyny, którą zaliczam do ulubionych – kijowianie potrafili rozbić Barcelonę 4:0 na Camp Nou, potrafili też pokonać 2:0 madrycki Real, i to oni powinni byli stawiać się Manchesterowi United w niezapomnianym finale w 1999 r. Niestety, nie dali rady Bayernowi. Prawie wszystkie gole wbijał wówczas właśnie Szewczenko, wraz z Serhijem Rebrowem tworzący duet napastników, do którego mam sentyment jako chyba do żadnego innego.

Wychował ich autentyczny fanatyk, pasję do futbolu łączący z pasją do obliczania wszystkiego, co się da obliczyć. W dzieciństwie i młodości Łobanowski biegał za piłką przed lekcjami, po lekcjach, a nierzadko również zamiast lekcji, ale nigdy nie miał kłopotów z nauką. Wręcz przeciwnie, jego rówieśnicy wspominali, że często szukali Walerego na miejskich boiskach, szukając pomocy przed wyjątkowo trudnymi testami z algebry. Zdobywał zresztą medale na olimpiadach matematycznych. Całe życie powtarzał, że „wszystko jest cyfrą”, i stąd wziął się jego specyficzny stosunek do futbolu – pragnienie opracowanie idealnego algorytmu gry, o której sensie stanowi relacja między jednostką a współtworzoną przez nią zbiorowością, czyli między elementem systemu i systemem. Jonathan Wilson w „Odwróconej piramidzie”, kanonicznym dziele o historii taktyki piłkarskiej, pisał o Łobanowskim tak: „Dorastał w czasach obsesji na punkcie postępu naukowego. Był zaledwie nastolatkiem, gdy w ZSRR powstała pierwsza elektrownia jądrowa. Wkrótce potem posłano w kosmos Sputnika, a Kijów stał się centrum przemysłu komputerowego”. Tam, gdzie ukraiński – radziecki – trener studiował inżynierię grzewczą, powstał pierwszy instytut cybernetyki, który stał się światowym liderem w dziedzinie zautomatyzowanych systemów kierowania, sztucznej inteligencji oraz modeli matematycznych, to właśnie w Kijowie opracowano prototyp współczesnego komputera osobistego. I właśnie na politechnice Łobanowski zafascynował się możliwościami maszyn obliczeniowych.

Zanim cała Europa poznała efekty jego prekursorskiej myśli szkoleniowej, był zdolnym zawodnikiem, choć nie osiągnął sukcesów na miarę możliwości. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie flegmatyka, nawet leniucha. Biegał po lewym skrzydle, ale zupełnie nie odpowiadał ówczesnym wyobrażeniom o zawodniku grającym na tej pozycji, zwykle niskim, silnym i przede wszystkim piorunująco szybkim. Łobanowski był wysoki i długonogi, poruszał się dość niezgrabnie, tylko nieprawdopodobny drybling pozwalał mu z łatwością mijać obrońców. W latach 1958-68 strzelił 71 goli w lidze, większość bardzo pięknych. Jego popisowym zagraniem był „bananowy strzał” lub „suchy liść”, czyli zawijasowate uderzenie na bramkę rywala z końcowej linii boiska. Radzieccy defensorzy nadali mu przydomek „Sznurek”, zarówno ze względu na smukłą sylwetkę, jak i umiejętność minięcia rywala na bardzo wąskim fragmencie boiska.

Mimo nieprzeciętnego talentu Łobanowski nie zrobił wielkiej kariery – był podatny na kontuzje, a z futbolem próbował godzić naukę. Kiedy po raz pierwszy zdobywał z Dynamem tytuł mistrza kraju (jeszcze jako piłkarz), kończył równocześnie kijowską politechnikę. Sukcesy osiągnął dopiero jako szkoleniowiec.

Już jako piłkarz miał wiele pomysłów dotyczących strategii i taktyki, których nie krył przed klubowym trenerem, co nieuchronnie prowadziło do konfliktu. W 1964 r. po meczu ligowym skrytykował ówczesnego szkoleniowca Dynama Wiktora Masłowa, który przestawał wystawiać go w pierwszym składzie. Po latach już jako trener Łobanowski przyznał, że całkowicie zgadza się z postępowaniem przełożonego Masłowa wobec niesubordynowanego podwładnego Łobanowskiego. Co ładnie oddaje ewolucję słynącego z żelaznej ręki Ukraińca – jako piłkarz nieustannie walczył o swoją niezależność, jako trener u piłkarzy ostro ją zwalczał.

Szkoleniowe sukcesy Łobanowski zaczął odnosić bardzo szybko. Już w 1971 roku (miał ledwie 32 lata) wprowadził do pierwszej ligi prowincjonalne Dnipro, by po dwóch sezonach wrócić do Kijowa i natychmiast zdobyć dublet w rozgrywkach krajowych. Wówczas po raz pierwszy przylgnął do niego pseudonim „Wahadło” ze względu na charakterystyczne ruchy, jakie wykonywał na ławce trenerskiej. Prawdziwą furorę zespół Łobanowskiego zrobił w sezonie 1974/75, wygrywając absolutnie wszystko: ligę, krajowy puchar, PZP i Superpuchar Europy (po wspomnianym triumfie nad Bayernem), a Oleg Błochin został uznany za najlepszego piłkarza kontynentu.

Wtedy też Łobanowski stał się współautorem rekordu, który można wyrównać, ale który nigdy nie zostanie pobity. Reprezentacja ZSRR zagrała dwa mecze w całości złożona z graczy Dynama. Kijowianie w narodowych barwach pokonali w eliminacjach ME Turcję 3:0 oraz Irlandię 2:1. Zawodnik był dla niego tylko elementem systemu, więc po co miał trwonić czas na wmontowywanie w drużynę elementów obcych?

Przełomowym momentem w życiu Łobanowskiego był rok 1968, kiedy poznał Anatolija Zieleńcowa, specjalistę od bioenergetyki, szefa i pomysłodawcę Centrum Naukowego założonego przez Dynamo w latach 70. – Kiedyś Walery powiedział mi na przyjęciu przy świadkach: „Gdyby nie ty, nigdy bym nie zabłysnął jako szkoleniowiec. Zawdzięczam ci całą moją wiedzę, umiejętności i rozumienie futbolu” – chwalił się potem Zieleńcow. To on współtworzył zespół naukowców, który odpowiadał za bazę danych zawierającą informacje o każdym zawodniku klubu. – Staramy się w pełni wykorzystać potencjał graczy. W oparciu o badania tworzymy indywidualne programy treningowe, by maksymalnie wykorzystać ich predyspozycje. W bazie mamy kartoteki wszystkich, którzy przewinęli się przez zespół w ciągu ostatnich dziesięciu lat, niezależnie od tego, na jak długo u nas zostali. Pracujemy nad różnymi modelami gry i treningu. Chcemy znaleźć model idealnych zachowań piłkarza w określonych sytuacjach na boisku – wyjaśniał ukraiński naukowiec. Jeszcze jeden skrócony cytat z księgi Wilsona, podpisany przez obu współpracowników, Łobanowskiego i Zieleńcowa: „Gdy mówimy o ewolucji taktycznej, mamy na myśli opracowywanie ciągle nowych sposobów gry, by utrudnić rywalowi dostosowanie się do naszego stylu. Gdy mu się to uda i stworzy plan przeciwdziałania, należy znaleźć nową strategię. Na tym polega dialektyka futbolu”.

Te koncepcje służyły nie tylko wychowankom kijowskiego potentata. W latach 1978-82 korzystała z nich m.in. reprezentacja Włoch, która na MŚ w Hiszpanii wzięła złoto. Zieleńcowa zapraszały również niemieckie szkoły trenerskie, gdzie jego wykładom przysłuchiwał się m.in. Franz Beckenbauer. A przemawiał w specyficzny sposób, jakby relacjonował eksperymenty przeprowadzone na szczurach laboratoryjnych.

Mimo bezdyskusyjnych osiągnięć Łobanowski nigdy nie miał dobrej prasy. Nawet kiedy wyniki potwierdzały słuszność jego decyzji, krytykowano graniczący z cynizmem pragmatyzm jego myśli szkoleniowej, o której niektórzy mówili nawet, że hamuje rozwój radzieckiego futbolu. Zarzucano mu też, że ściąga najlepszych zawodników z całego kraju, nie mając zamiaru wystawiać ich w pierwszym składzie. – Lepiej, żeby siedzieli obok mnie na ławce, niż strzelali gole mojemu zespołowi – odpowiadał.

Piłkarze też za nim nie przepadali, uważając go za lodowatego technokratę, który odbiera im prawo do posiadania własnej opinii. Ale Łobanowski nigdy nie przejmował się ani porażkami, ani krytyką. – Cierpliwość, cierpliwość, praca, praca – odpowiadał pytany o tajemnicę sukcesów. – Nie zmieniaj niczego, nawet kiedy przegrywasz. Porażki są częścią drogi do zwycięstw. W 1984 zajęliśmy dziesiąte miejsce w lidze. Na szczęście dla klubu nie zostałem zwolniony i w następnym sezonie sięgnęliśmy po tytuł i Puchar Zdobywców Pucharów – perorował trener, który chyba nigdy nie czuł pełnej satysfakcji. Nawet w okresach masowego wygrywania stale zwiększał intensywność ćwiczeń, wywołując bunty wśród podwładnych, którym zdarzało się nawet ogłaszać strajk.

Życiowy sukces miał szansę odnieść na meksykańskim mundialu w 1986 roku. Prowadzona przez niego reprezentacja ZSRR, okrzyknięta rewelacją turnieju, przeszła jak burza fazę grupową, rozbijając Węgry 6:0, by w 1/8 finału pechowo ulec Belgom, którzy zdobyli dwie bramki z ewidentnych spalonych. Jednak prasa nie zostawiła na Łobanowskim suchej nitki dopiero cztery lata później. Na MŚ we Włoszech ZSRR nie wyszedł nawet z grupy i na ukraińskiego szkoleniowca zwaliła się lawina obelg. Małomówny Łobanowski nie miał zamiaru tłumaczyć się z niepowodzeń. Wyjechał na Bliski Wschód, gdzie prowadził reprezentacje Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Kuwejtu.

Kiedy wrócił i w Lidze Mistrzów rozszalało się jego Dynamo (w dwumeczu z Barceloną było 7:0!), już nawet adwersarze przyznawali, że wyprzedził epokę. Atletyczną kijowską piłkę, opartą na pełnej wymienności funkcji, perfekcyjnym przygotowaniu fizycznym i różnorodności schematów, opiewali wszyscy znawcy, w ankiecie tygodnika „Kicker” najświetniejsi trenerzy i piłkarze uznali Łobanowskiego za jedną z największych postaci w historii futbolu. Dynamo zajęło ósmą pozycję, lokując się pomiędzy Benficą Lizbona i Juventusem Turyn, a Johan Cruyff umieścił kijowian nawet w pierwszej trójce, obok Ajaksu i Milanu. – Co z tego, że Real dziewięć razy zdobywał europejskie puchary – wyjaśniał Holender. – Łobanowski potrafił zbudować zespół, który utrzymał równą formę przez dwie dekady, mimo że korzystał jedynie z rodzimych zawodników, a ZSRR nie jest przecież kopalnią piłkarskich talentów.

Dla kolegów po fachu ukraiński szkoleniowiec był wówczas wzorem. „Kiedy Arrigo Sacchi osiągał największe sukcesy z Milanem, korzystał z metod Łobanowskiego jak z przewodnika” – pisało „Corriere dello Sport”. – Wiele jego koncepcji zyskało ogromną popularność w Serie A. Bardzo zmienił włoską piłkę, która stała się agresywna i dynamiczna. Wszyscy wiemy, ile zawdzięcza mu futbol – mówił Marcello Lippi, kiedy prowadził jeszcze Juventus. – Spotkałem go kiedyś na międzynarodowym seminarium i wywarł na mnie ogromne wrażenie. Jest nie tylko piekielnie inteligentny, ale i niezwykle charyzmatyczny i sprytny.

Chociaż futbolowi Łobanowski poświęcił się bez reszty, podczas meczów na jego twarzy trudno było dostrzec jakiekolwiek oznaki emocji. Niezależnie od tego, czy jego zespół zdobywa, czy traci bramkę, pozostawał tak samo niewzruszony. To najbardziej nieruchomy trener, jakiego widziałem w życiu, skrajne przeciwieństwo rozskakanych furiatów w typie Diego Simeone czy Antonio Conte.

A miał co fetować. Z Dynamem zdobył osiem tytułów mistrza ZSRR i pięć Ukrainy, dziewięć razy wygrywał krajowy puchar, dwukrotnie sięgał po PZP, raz po Superpuchar Europy – spędził w kijowskim klubie z przerwami 20 lat. Wschodnia wersja Alexa Fergusona, tyle że bogatsza o sukcesy reprezentacyjne. Z radziecką kadrą wygrał Łobanowski srebrny medal mistrzostw kontynentu w 1988 roku, a dwa lata wcześniej została ona uznana przez branżowy (i prestiżowy) magazyn „World Soccer” za drugi zespół na planecie, ustępujący jedynie mistrzom świata – Argentynie.

Ambicje Łobanowskiego nie kończyły się jednak na wyniku. Wielokrotnie przytaczano jego reakcję na zdobycie mistrzostwa kraju, gdy wygrywał je jeszcze jako zawodnik. Oświadczył wtedy, że spełnione marzenie przestaje być marzeniem, pochwały uznał za bezpodstawne, nie chciał ich wręcz przyjąć, zawyrokował, że drużyna grała kiepsko, ale zdobyła więcej punktów niż drużyny grające jeszcze gorzej, a potem wyłożył – pewnie nieświadomy znamienności wypowiadanych zdań – swoje przyszłe trenerskie kredo.

Wyjaśnił mianowicie, że prawdziwego naukowca nie cieszy uzyskanie magisterium, doktoratu ani habilitacji. Że prawdziwy naukowiec chce wpłynąć na rozwój swojej dziedziny. Odcisnąć piętno. Zrewolucjonizować ludzkie myślenie.

Nęka mnie podejrzenie, że Łobanowski nie był w pełni usatysfakcjonowany swoimi osiągnięciami. Chociaż powinien.

Jedna myśl na temat “Walery Łobanowski, inżynier przedlaptopowy

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s