Kiedy skuteczny środkowy napastnik zmienia klub na znacznie silniejszy, zakładamy, że zacznie strzelać jeszcze więcej goli niż strzelał. Dotyczy to również Krzysztofa Piątka, choć naczytałem się już tu i ówdzie, że w Milanie snajperów nęka jakaś tajemnicza klątwa – nikomu tam od lat nie wychodzi.
Prawda jest nieco bardziej przygnębiająca. Otóż tej drużynie, zasilanej najwyższym po Juventusie budżetem płacowym w lidze włoskiej, od baaardzo dawna dramatycznie brakuje kreatywności, pomysłu na ofensywę, schematów pozwalających regularnie zagrażać bramce rywala. Gdyby nie istniał Manchester United, to ogłosiłbym wręcz, że wśród renomowanych europejskich firm futbolowych nie istnieje żadna, która w minionych latach osiąga tak mało za tak gigantyczne pieniądze (Legia jednak nie jest aż tak renomowana). I napastnik czuje się tam trochę jak żołnierz, któremu rozkazują strzelać, choć trzyma giwerę z pustym magazynkiem.
W bieżącym sezonie Milan zdobywa średnio 1,4 bramki na mecz, plasuje się pod tym względem w połowie tabeli, częściej fetują swoich piłkarzy nawet fani Sassuolo czy Sampdorii. W poprzednich edycjach rozgrywek wyglądało to niemal identycznie – ten sam wskaźnik wynosił, cofając się w czasie, 1,47; 1,5; 1,29 bramki na kolejkę.
Co gorsza, skandaliczne statystyki w żadnym razie nie wynikają z nieporadności piłkarzy odpowiedzialnych za wykańczanie akcji ofensywnych. W tym sezonie mediolańczycy strzelili 28 goli przy liczbie 28,16 tzw. goli oczekiwanych. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś nie znał: to oparty o analizę gry współczynnik sugerujący, ile razy zespół „powinien” trafić do siatki, biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich gracz uderza na bramkę (skąd, nogą czy głową, po dobitce czy podaniu etc.). Polegający na gigantycznej bazie meczowych danych algorytm szacuje prawdopodobieństwo, że w danej sytuacji padnie bramka.
Słowem, liczby oddają poziom ofensywnej aktywności Milanu. Milan zdobywa z grubsza tyle bramek, na ile zasługuje. Owszem, do Gonzalo Híguaina można zgłaszać pretensje, bo zamiast trafiać z efektywnością powyżej średniej, zszedł ciut poniżej (wbił sześć goli, jego xG przekracza minimalnie siedem). Generalnie jednak wkomponował się on w grupę niezdolną do regularnego napadania na wrogie pole karne. Dotąd Argentyńczyk oddawał się intensywnej kanonadzie wszędzie, gdzie grał, od Realu Madryt przez Napoli po Juventus – zablokował się dopiero na San Siro. Tam, gdzie od lat szczytem możliwości wydaje się piłkarska solidność i, mówiąc żargonem tzw. ekstraklasy, rozgrywanie „typowych meczów walki”, natomiast w okresach słabszych uprawia się styl gry wyzuty z idei, kompletnie nieznośny w odbiorze. Tam, gdzie od kilku lat polega się zasadniczo na błyskotliwości Suso, czyli skrzydłowego od indywidualnych zrywów, który potrafi każdego przedryblować i albo podarować asystę, albo samemu uderzyć.
Dlatego w bieżącym sezonie tylko cztery drużyny Serie A mają w składzie najlepszego strzelca z dorobkiem uboższym niż najskuteczniejszy wśród mediolańczyków Híguain – Frosinone, Chievo, Bologna oraz Sassuolo. Dlatego w minionym sezonie główny snajper drużyny, Patrick Cutrone, uciułał ledwie 10 trafień i w ligowym rankingu zajął ex aequo miejsca 19-23. Dlatego kompletnie zawiódł André Silva (kosztował nawet więcej niż Piątek), który gdzie indziej swobodnie bryka sobie po polach karnych. Dlatego żałosne statystyki od lat mają wszyscy środkowi napastnicy (wyjątek stanowi tylko epizod z Carlosem Baccą, zdołał uzbierać 18 bramek w sezonie ligowym), dlatego Milan od lat nie miał nikogo z realnymi szansami na koronę króla strzelców Serie A.
Dlatego wreszcie przed Piątkiem niebagatelne wyzwanie, poważniejsze niż się zdaje. W tekście do gazety napisałem, że na San Siro „gole nie spadają napastnikowi z nieba”, ale ująłem to zbyt łagodnie – tam trzeba je sobie wyszarpać. Teoretycznie Polak znajduje się w sytuacji komfortowej, bo o miejsce w składzie konkuruje tylko z Cutrone – zawodnikiem o zbliżonej charakterystyce, obaj w przeciwieństwie do Híguaina nie nadają się do obmyślania gry kombinacyjnej. Sprzyjać może mu też przylot Lucasa Pacquety, brazylijskiego młodzieńca reklamowanego jako spadkobierca Kaki, który nada mediolańczykom ofensywnego polotu. Generalnie jednak dołącza do grupy z przewlekłym defektem, do środowiska oswojonego z przeciętnością. Znamienne, że obaj pozyskani ostatnio przez Milan właściciele słynnych nazwisk, Híguain i Leonardo Bonucci, błyskawicznie stamtąd uciekli.
I wciąż bardziej prawdopodobne wydaje się, że więcej goli w lidze niż Piątek – nawiasem mówiąc, napastnik harujący jak wół, to jego chyba zbyt rzadko podkreślana zaleta – nastrzela w tym sezonie rozpędzony Arkadiusz Milik, który w niedzielę rozegrał, jak nieśmiało przypuszczam, swój życiowy mecz. W każdym razie zanosi się na wyścig intrygujący, nawet pasjonujący. Wyścig, jakiego polski kibic jeszcze nie widział.