Polska szkoła napastników, hehe

AC Milan, Krzysztof Piątek, Robert Lewandowski, Arkadiusz Milik

I tak oto zupełnie niespodziewanie, nie wiadomo skąd i dlaczego, nasz legendarny brak futbolowego systemu szkolenia zyskał w Europie markę. Zaczął być kojarzony nie z pojedynczym nazwiskiem, lecz z konkretną, wymagającą wysokich kwalifikacji specjalizacją. Obcokrajowcy nam zazdroszczą, i nie mówię tu o byle obcokrajowcach prowincjuszach z zapadłych dziur, mówię o obcokrajowcach, którzy w naszych oczach należą do lepszego świata. Nawet oni rozpoznają polski znak jakości.

Ale po kolei.

Niniejszą notkę powinienem oczywiście poświęcić wiadomemu napastnikowi, który od weekendu zaszczyca swoją obecnością skład AC Milan, ale zajmowałem się nim w trzech poprzednich wpisach, a przez ponad 11 lat istnienia bloga jeszcze nigdy nie zdarzyło się – jestem tego absolutnie pewien – żebym zaatakował czytelników tak monotematyczną serią, skupioną na sylwetce jednego człowieka. Aż nadto wystarczy nam egzaltacji redaktorów „La Gazzetta dello Sport”, którzy zdjęcie Krzysztofa Piątka wywalali na okładkę 11 z 13 ostatnich wydań (!) tego największego włoskiego dziennika sportowego. Niech się podniecają, my do swoich goleadorów przywykliśmy i będziemy reagować ze stonowaną godnością, dostojnie.

Nie ucieknę jednak od 23-letniego piłkarza jako elementu współtworzącego polski tercet kanonierów. Robert Lewandowski, Arkadiusz Milik i Krzysztof Piątek to przecież eskadra, jakiej pragnęliby selekcjonerzy niemal wszystkich drużyn narodowych w Europie. Nawet jeśli nie sposób upchnąć wszystkich w podstawowym składzie, to gwarantują najwyższy komfort – siły ognia nie odbierze reprezentacji kontuzja, w razie czyjegoś słabego meczu lub zmęczenia można w trakcie gry sięgnąć do fantastycznie wyposażonej rezerwy. Wszyscy reprezentują renomowane kluby, wszyscy prawdopodobnie zagrają w następnej edycji Ligi Mistrzów, wszyscy kręcą się wokół szczytu klasyfikacji strzelców rozgrywek krajowych. Gdybyśmy chcieli wskazać nacje bogatsze lub porównywalnie bogate na środku ataku, to poprzestalibyśmy na Anglii, gdzie są Harry Kane, Marcus Rashford i Raheem Sterling (trochę naginam, to skrzydłowy), Francji dysponującej Kylianem Mbappe, Antoine’em Griezmannem i choćby Alexandrem Lacazatte’em, Hiszpanii mającej Paco Alcácera, Diego Costę i Álvaro Moratę, oraz Belgią uzbrojoną w Romelu Lukaku i Driesa Mertensa. To tyle. A już bez chwili zawahania każdego z naszych snajperów adoptowaliby podziwiający ich z bliska Niemcy, którzy potrafią łatać środek ataku niejakim Markiem Uthem, oraz Włosi, którzy rozważają powrót do powoływania Fabio Quagliarelli, weterana już 36-letniego (jutro obchodzi urodziny, a gra wspaniale, to fakt). Naprawdę, na tle Europy czerpiemy ze złóż arcybogatych, trener Jerzy Brzęczek ma napastników jak Holandia tulipanów, jak Brazylia kawy, jak Kongo koltanu. Możemy się asekurować, apelować o umiar w rozsypywaniu komplementów, zamartwiać się, czy aby jutro Piątek się nie zablokuje. Ale są jeszcze twarde dane. Nasze trio nastrzelało już w bieżącym sezonie klubowym 57 goli.

Co oczywiście ani nie obiecuje sukcesu w futbolu reprezentacyjnym, który wymaga porządnego obsadzenia innych części boiska oraz porządnego pomysłu na grę, ani nie czyni z naszego kraju kopalni talentów. Sprawia jednak, że Polska staje się międzynarodowo rozpoznawalna jako fabryka napastników. No, może minifabryka. Wpiszcie sobie w rozmaite internetowe wyszukiwarki zbitkę nazwisk Lewandowski, Milik i Piątek, a przekonacie się, że nie tylko my, spoglądający na na rzeczywistość przez biało-czerwony filtr, zauważyliśmy zjawisko – znajdziecie westchnienia do naszych napastników we wszystkich językach świata.

Na moją wyobraźnię wciąż ze szczególną mocą działa przypadek Mariusza Stępińskiego, któremu ostatnio trudno dochrapać się choćby powołania do szerokiej polskiej kadry – nie wspominając o wpuszczeniu go na boisko. Kopie w słabiutkiej drużynie, ale w minionych 10 miesiącach wbijał gole kolejno: Milanowi, Napoli, Interowi, Crotone, Juventusowi, Romie, Cagliari, Parmie i Fiorentinie. Przecież ten facet dekadę temu zmonopolizowałby czołówki wszystkich polskich mediów sportowych, klękalibyśmy i wyśpiewywali serenady, z lotniska na zgrupowanie reprezentacji podróżowałby niesiony w lektyce! A dzisiaj selekcjoner wyniośle go ignoruje, nie wywołując w dodatku niczyjego oburzenia. Już całkiem zapomnieliśmy, że polski gol w Serie A padał z grubsza raz na 10 lat, choć doświadczaliśmy tej klęski żywiołowej całkiem niedawno, właściwie przed kilkoma chwilami.

Skąd się wzięła zmiana, jeszcze nie ustalono, nadal obowiązuje konsensus o beznadziejnej organizacji naszej piłki, który zresztą zasadniczo podzielam. Tym więcej przyjemności daje ów paradoks – oto akurat w mrocznych czasach dla polskiej reprezentacji i polskich klubów pojawił się efektowny polski znak firmowy. Za mojego świadomego życia świat łączył z naszym futbolem co najwyżej niezłą szkołę bramkarzy, teraz na horyzoncie rozbłysnął zalążek szkoły napastników. I nieważne, czy ona istnieje, czy w żadnym razie nie istnieje, nikt nam nie każe ujawniać całej prawdy, nikt niczego nie zdemaskuje, z niczego nie musimy się przed nikim tłumaczyć, wszak stare piłkarskie porzekadło głosi, że liczy się to, co w sieci.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s